czwartek, 28 kwietnia 2011

Torchwood sezon pierwszy- co ja o tym myślę...

No i obejrzałem pierwszy sezon "odpryskowej" od Doctora serii Torchwood. I jak w tytule, co ja o tym myślę?
Twórcy Doctora postanowili zrobić serial dla bardziej dorosłych odbiorców, jak sami mówią w materiałach dodatkowych do serialu: "dark, sexy and gore". Jak wyszło? Jak dla mnie nierówno. Mroczno i owszem bywa, seksowność to przede wszystkim bi seksualność praktycznie wszystkich członków zespołu (jeśli ktoś nie lubi widoku całujących się facetów, to nie serial dla niego), krwawo też bywa.
Torchwood to organizacja powołana przez królową Wiktorię, okoliczności jej ustanowienia zobaczyć można w odcinku drugiej serii Doctora "Tooth and Claw" 


Torchwood spaja zresztą cały ten sezon, by odegrać kluczową rolę w jego finale. Organizacja z odprysku to Torchwood Cardiff. Jak także wiadomo z Doctora, miasto to leży na uskoku czasowo-przestrzennym, więc przenikają przezeń i obce artefakty, jak i sami obcy. Ktoś musi przed nielegalnym importem i emigracją bronić walijskiej stolicy i czyni to właśnie nasz zespół. 


Niby wszystko fajnie, postacie są dosyć ciekawe, pomysł jak z  Archiwum X, tylko w realiach Doctora i Wielkiej Brytanii. Ale...Twórcy chcieli żeby było ,bardzo, bardzo czadowo, cool i w ogóle.  I wyszło dziwnie. Chłopcy i dziewczyny z Torchwood zachowują się jak banda szczeniaków nie jak fachowcy z tajnej organizacji, niby są jakieś procedury (organizacja ma przeszło sto lat, praktycznie na wszystko były by procedury nawet na wydawanie papieru toaletowego ), ale wszystko robi się na czuja i rozwiązania przychodzą oczywiście w ostatnim momencie i niesamowicie "błyskotliwie". Twórcom  chodziło chyba żeby pokazać jacy to sprytni luzacy. Jeśli przyjąć taką konwencję to jest OK. Nie przyjmujemy serial nam się raczej nie spodoba. 
Sam zespół stworzyłby niezłą grupę terapii grupowej i  dałby zarobić psychoanalitykom. 
Parę moich wrażeń o odcinkach (mogą się trafić spoilery!)
1. Everythings Changes. Drogi młodej policjantki Gwen Cooper przecinają się z Torchwood, a że jest ciekawą dziewczyną, zaczyna grzebać i szukać. z tego grzebania i szukania staje się nowym członkiem grupy. Prawie jak w Men in Black ;). Ciekawy obcy artefakt, rękawica ożywiająca zmarłych. Odcinek średni.
2. Day One. Odcinek gdzie widać jaką bandą amatorów jest Torchwood, bo badając meteoryt (nie boją się skażeń, toksyn, zarazków, zero kombinezonów, masek itd) uwalniają obcego.  I tu pomysł jest fajny, bo obcy to kosmiczny sukkub. Opanowuję dzieweczkę, która w czasie stosunku żywi się energią orgazmu :) Z faceta zostaje tylko pył :) Rajd przez poczekalnie banku spermy świetny :) Całość jednak średnia, ten pomysł można było lepiej wykorzystać.
3. Ghost Machine. Fajny odcinek. Obcy artefakt odczytujący silne uczucia z przeszłości i mogący wejrzeć w przyszłość.  Ten odcinek  bardzo mi się  podobał. Zagubiony maluch na dworcu, mord pod mostem.  Może dlatego ze jak już kiedyś pisałem historia mnie boli, tu bohaterów bolała tak jak ludzi sprzed lat. 
4. Cyberwoman. Odcinek mocno związany z zakończeniem drugiej serii Doctora. Fajnie zrobiona Cyber kobieta, takie połączenie Cybermana, robota z Metropolis i blaszanych kobiet Hajime Saroyamy. Odcinek o tym jakie to głupoty człowiek czyni z miłości. Mocna scena kiedy zespól praktycznie robi za pluton egzekucyjny. 


4. Small Worlds. Dużo tu przeszłości kapitana Jacka, fajny pomysł z wróżkami (przyjmijmy takie tłumaczenie fairy) , nawiązanie do słynnej sprawy fotografii wróżek z Cottingley. 


Jeden z lepszych odcinków serii, acz po Ghost Machine
5. Countrycide. Fajny tytuł, acz nie odważę się przetłumaczyć, bo chyba się nie da, nie tracąc gry słów. Odcinek taki fajny już nie jest, ot Walijska Masakra Piła Łańcuchową, choć najbardziej przypomina mi jeden z odcinków Supernatural. No i Gwen schodzi na złą drogę, ale to problem jej narzeczonego, a nie nasz :)
6. Greeks Bearing Gifts. Za klasykiem należy się lękać Greków (w tym wypadku blondynki, w której siedzi obcy) nawet (zwłaszcza) gdy przynoszą dary (naszyjnik pozwalający czytać myśli). Ogólnie nie jest źle z tym odcinkiem, ciekawe otwarcie w kostiumach rodem z Dumy i Uprzedzenia ( tekst o dziwkach i modlitwach), problemy z wiedzą jaka daje czytanie w ludzkich umysłach, romans, tak oczywiście homoseksualny, ale miedzy kobietami. No prawie...
Dla mnie dwa plusy odcinka, tekst z otwarcia i Daniela Denby-Ashe, którą uwielbiam za rolę w sitcomie My Family. 


7. They Keep Killing Suzie. Ciąg dalszy wątków z pierwszego odcinka serii, poprzedniczki Gwen i wskrzeszającej rękawicy. Parę smutnych stwierdzeń, że zostają po nas tylko pudła pełne  rzeczy i żeby przeżyć naprawdę jesteśmy w stanie zrobić wszystko. Mroczny odcinek z szczypta poezji Emilii Dickinson. 
8. Random Shoes. Dal mnie porażka, za bardzo w stylu doctorowego "Love and Monsters", ale nie tak chwytająca za serce. Choć scena z ojcem śpiewającym na pogrzebie wzruszająca.
9. Out of Time. Najlepszy odcinek(koniecznie oglądać z scenami wyciętymi) o czasowych rozbitkach z 1953 roku. Smutny...
10. Combat. Wariacja na temat Fight Club, tylko że tłucze się obcych, a nie między sobą. Średnie.
11. Captain Jack Harkness. Pomysł świetny, totalnie dla mnie zepsuty. Zmierzamy do finału serii, machinacje pewnego osobnika, doprowadzają do cofnięcia się w czasie Jacka i Toshiko. Do 1941 roku gdzie spotykają prawdziwego kapitana Jacka. Czego zabrakło? Emocji. Nic nie przekonuje, ani Jackowie, ani Toshiko, ani reszta zespołu próbująca ich ściągnąć z powrotem. Totalnie wyprane to jakoś z emocji. Wyjdę na homofoba, ale namiętny pocałunek Jacków zupełnie mnie nie przekonał. Nie wyszło. Acha, pojawia się plakat Vote Saxon :)
12. End of Days. Ciąg dalszy machinacji z poprzedniej części, mający na celu sprowadzenie kogoś ukrytego  w Ciemności. I jest dużo lepiej. Są emocje członków zespołu, można zrozumieć ich motywacje. Ciekawi rozbitkowie czasowi, nosiciel dżumy czy ostrzeliwujący się z policją arkebuzerzy. Niezłe zakończenie, z naprawdę potężną bestią na koniec (skojarzyło mi się z fajną gierką Painkiller). I Jack porzucający zespół by załapać się na finał trzeciej serii Doctora Who ;)
Jak ocenić Torchwood. Hmmm, bomba to to nie jest, są docinki znakomite i  porażki. W sumie jak w każdym serialu. Do obejrzenia, niekoniecznie do pokochania. Jestem już po kilku odcinkach drugiej serii i tu już duuużo lepiej.





niedziela, 24 kwietnia 2011

Dumanie Niedzielne

Czuwają przy pustym grobie ... Czuwają przy skale gdzie stał Krzyż... Łacińscy, greccy, ormiańscy, koptyjscy chrześcjanie. Tak zazdrośni o skrawki uświęconych kamieni, że klucze, do zamykanych co noc potężnych wrót świątyni, trzyma muzłumanin. Sobie na wzajem nie ufają.
Gdzie wznosi się kopuła nad kaplicą świętej Heleny, żyją najbardziej ubodzy z nich. Kurczowo trzymając się swego posterunku na miejscu śmierci i Zmarchwystania. Mnisi z odległej Abisynii.










piątek, 22 kwietnia 2011

Dumanie Piątkowe


My mali ludzie cośmy do ostatka
Stojąc u krzyża na cuda czekali
Cośmy uciekli, głowy pochowali
I każdy sobie gębę ręką zatkał
Już nie będziemy o cudach gadali
 
My mali ludzie cośmy do ostatka
 
My mali ludzie w strachu czekający
Że przyjdą po nas i na krzyż przybiją
Uciekaliśmy od kobiet płaczących
Zapomnieliśmy Jana wraz z Maryją
Bo się nam powróz zacisnął pod szyją
 
My mali ludzie w strachu czekający
 
My mali ludzie, cośmy uwierzyli
Że Ty przemienisz biedę w chleb i wino
Zobaczyliśmy Twoje ciało sine
Zamiast zwycięstwa octu się napili
 
My mali ludzie cośmy uwierzyli
 
Jak ciemno, mroźno jest przy Twoim grobie
Już dla nas domy jak groby stawiają
Ty leżysz martwy kiedy nas ścigają
I gdzie Twe wino i chleb nie odpowiesz
Kiedy uczniowie właśni Cię zdradzają
 
Jak ciemno, głucho jest przy Twoim grobie..


Ernest Bryll

środa, 20 kwietnia 2011

Pożegnanie Sary Jane

Wczoraj w wieku 63 lat zmarła Elisabeth Sladen. Sarah Jane z Doctora Who. Z Doctora z lat siedemdziesiątych, gdzie towarzyszyła dwóm jego wcieleniom.


Wróciła w nowym Doctorze. W odcinku School Reunion, gdzie słodko ona i Rose były zazdrosne o Doctora.


I w wielkim finale czwartej serii. Doczekała się też swojego serialu Przygody Sary Jane. W jednym z odcinków była zabawna scena. Sarah z swoimi dzieciakami ratując oczywiście świat, wylądowała w latach pięćdziesiątych. A tam stoi policyjna budka. Jak TARDIS. 'Doctorze jesteś, pomożesz nam. wiedziałam że można na ciebie liczyć"  Z budki nie wyszedł Doctor, tylko policjant. No bo kto miał wyjść z policyjnej budki w latach pięćdziesiątych?
Można pokonać Daleków, by przegrać z rakiem...
Prostych ścieżek Elisabeth...

Supermarket (chyba) w Czerwionce- sto lat temu

Kolejne z starych zdjęć. To konsum koncernu Huta Królewska i Laura, właściciela kopalni Dębieńsko. Byłem pewny że wiem który to budynek, ale wczorajsze dokładne oględziny i porównanie z jedną z dawnych pocztówek, spowodowały że moja pewność się ulotniła. Stawiałem na pierwszy z istniejących do dzisiaj  budynków mieszkalnych dawnego majątku. Pewne szczegóły jednak się nie zgadzają.... Budynek jednak przechodził pewne przeróbki, więc może...Dziś niedaleko jest Tesco. Sto lat temu chyba było jednak przyjemniej robić zakupy.

wtorek, 19 kwietnia 2011

Mistrz mistrzów.

Wczoraj pokazłem trzech wielkich komików starego kina. Dziś mój numer jeden, bóg komedii...Po nim nikogo nie da się nazwać komikiem filmowym.


Louis de Funes, hiszpański Francuz ;) człowiek, który czekał na swoja wielką karierę długie lata i dopiero mając 50 lat pokazał światu swoje oblicze. I to jakie oblicze, jak mówił : " Z workiem na głowie byłbym zgubiony, nie mógłbym nic zrobić." To co robił z swoją twarzą, ba to co robił ze swoim ciałem to... no własnie nie wiem co. Bo jak opisać żywioł? A de Funes takim żywiołem był. Większość granych przez niego postaci to neurotyczne, gnębione maniami (Mania wielkości ;)), rozdygotane osoby. Takie jakie często spotykamy wokół siebie i najczęściej ich nie lubimy, bo potrafią obrzydzić nam życie. Inaczej na ekranie, bawią nas do łez i w duchu dziękujemy że nie my musimy znosić, dajmy na to sierżanta Crichota. 



Seria żandarma najbardziej kojarzy się z de Funes. gdybym jednak miał utworzyć swój prywatny ranking jego filmów, to było by to coś takiego:
1. Napad na bank- opowieść o sprawiedliwości, którą czasem trzeba wziąć w własne ręce i przezabawne próby  rodziny sklepikarza obrabowania banku, który zmarnował  ich pieniądze. Genialna scena z portretem :)




2. Hibernatus-powrót przodka, który większość XX wieku spędził skuty lodem. Louis ma tu fiksację na tle Legii Honorowej, którą ma nawet jego służący a on nie:) Świetna scena wokół klasztoru, gdy policjanci w pełnym, rynsztunku jak jeden mąż klękają na dźwięk modlitwy mnichów. 



3. Mały pływak- Louis kontra rodzina rudzielców. Genialna scena kazania i wspinaczki na latarnię morską. 




4. Przygody rabina Jakuba- czy może być coś zabawniejszego niż wrzucenie Francuza i Araba ściganego przez  tajną policję swego kraju w społeczność aszkenazyjskich Żydów? 




5. Tatuaż- obraz Modiglianiego wytatuowany na plecach arystokratycznego zabijaki. Louis jako marszand pragnący położyć łapki na tym dziele. Odkryje jednak że życie daje wiele przyjemności, jak na przykład gonienie z bronią, po zamku za rabusiami. 




To takie moje top five.  Poza wszelkimi kategoriami Kapuśniak. Przedostatni film de Funesa. Zabawna, nostalgiczna opowieść o przemijaniu, starości i przyjaźni. 




I na zakończenie słowa synów komika.
 Życie z naszym ojcem było urocze i pełne niespodzianek. Nie było ani smutne, ani banalne. Powszechne mniemanie, że aktor komediowy zostawia swoją wesołość w teatrze a w domu przywdziewa melancholijną maskę, nigdy nie miało w naszym domu zastosowania. Louis de Funes był człowiekiem zabawnym tak na ekranie jak i w życiu prywatnym, z tym, że w pracy, jak prawdziwy profesjonalista, stosował inne środki, przez cały okres swojej artystycznej kariery doskonaląc swój warsztat.

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Uśmiechnij się...jutro będzie gorzej;)

Ostatnio tu nieco ponuro. Ot, taka karma. Wykorzystując jednak niedawną (16 kwiecień) rocznicę urodzin Chaplina, nieco o ludziach, którzy mnie bawią.
Zacznijmy od kina niemego. Dawno temu, był sobie program "W starym kinie" gdzie Stanisław Janicki prezentował dorobek kinematografii polskiej i światowej. Jako dzieciak oczywiście czekałem na komedie.
Był więc Chaplin, no i tu jakikolwiek komentarz zbędny, nie ma chyba bardziej charakterystycznej postaci. Dziś cenię go najbardziej za "Dyktatora". Chaplin chyba jako pierwszy w kinie pokazał Hitlera i nazizm, jako zagrożenie, formę wynaturzenia cywilizacji, zrobił to jak umiał najlepiej, czyli w komedii. Film na ekrany wszedł w 1940 roku, reżyser nie mógł znać jeszcze pełnego oblicza nazizmu. Jak sam powiedział, gdyby tak było, ten film by nie powstał. Obraz jest arcydziełem, które można oglądać wciąż i  wciąż. Pełny jest niezapomnianych scen, jak na przykład ta:


W Polsce Chaplina i Hitlera powiązał Hemar i Sempoliński.


Grrr miało być wesoło, no ale zboczenie zawodowe. Wracajmy do komików. Buster Keaton. Najbardziej melancholijna twarz jaką w życiu widziałem. A facet jest zabawny! Te wszystkie dziwne rzeczy które dzieją się mu lub wokół niego na filmach, nie wpływają na wyraz jego twarzy, żadnych emocji. Tylko te oczy. Znakomity po prostu znakomity.


Można by zrobić zabawny i ciekawy panel historyczny. Projekcja filmu Keatona "General" i przedstawienie jak naprawdę wyglądał słynny pościg lokomotyw z czasów wojny secesyjnej (polecam książkę "Stealing the General" Russela Bondsa).
Do Keatona jest podobny  jeden z współczesnych "zabawiaczy" To Keaton:


A to Jim Parsons czyli Sheldon Cooper z Bing Bang Theory, prawda że podobny?


Czas na ostatniego z wielkich mistrzów. Harold Lloyd. znaki charakterystyczne: kapelusz panama, okulary w grubej oprawie i pełen zębów ;) uśmiech. Z trzech tu wymienionych jego w dzieciństwie lubiłem najbardziej.
Zaśmiewałem się i jednocześnie bałem się o niego gdy wspinał się na wieżowiec i zwisał z zegara.


To tyle jeśli chodzi o dawnych mistrzów. CDN...

niedziela, 17 kwietnia 2011

Sypie się...

Trzymając się pesymistycznej wizji z podsumowania ostatniego wpisu, kolejne rumowisko.


Resztki muszli w parku na ulicy Furgoła. Najpierw lokalni piromani spalili drewnianą konstrukcję. I tak została tylko murowana scena na której dalej odbywały się imprezy. Dziś już tylko to co widać. Jednak biorąc pod uwagę ze to miejsce żyje, przede wszystkim  festiwalem Around the Rock, to wyburzenie jest początkiem czegoś nowego. Tylko ze nie wiem czy nowej, stałej sceny czy miejsca pod przenośną konstrukcje na imprezy.
Park ogólnie ma pecha. Stworzony w "czynie społecznym" przez kopalnię dla mieszkańców miejscowości. Przechodził kilka faz świetności i upadków. Małe zoo, Dakota z restauracją, karuzela z samolotami, fontanna z żabami. W latach osiemdziesiątych nowy plac zabaw, strzelnica, altany, miasteczko ruchu drogowego.
a potem poleciało...Co się dało zdewastować zdewastowano i nie zrobili tego kosmici, tylko mieszkańcy Czerwionki. Spalono nawet restaurację.   Ktoś powie chuligani, wandale, patologia. Jasne, tak najłatwiej. zawsze winny jest ktoś inny, nigdy nie my. To także tyczy się mnie. Bo co ja zrobiłem żeby tak się nie działo?
Jedynie organizatorzy Around the Rock spróbowali przywrócić życie temu miejscu. I chwała wielka im za to.
Smutne żaby z rozebranej fontanny stoją sobie na jednym z skwerków, gdzie wcześniej wznosił się stalowy kolos obwieszczający przyjaźń i socjalizm.
Rozwiązanie zagadki z jednego z wcześniejszych wpisów. Ten ładny budynek z zdjęcia , gospoda Mariana, to popularny Grzyb, Dom Górnika własnie przy parku. Prawdopodobnie też czego go wyburzenie.
I coś z nowego życia parku, oby trwało jak najdłużej ...A piosenka chyba pasuje...

piątek, 15 kwietnia 2011

Schron w Czerwionce-mała eksploracja.

Wczoraj wieczorem wybraliśmy się na małą, bardzo małą, misje badawczą;) W miejsce które od dawna mnie kusiło , ale jakoś nigdy nie było okazji. Schron przy kopalni Dębieńsko. Mam z tym obiektem problem, to znaczy problemem jest moja niewiedza i świadomość że wynika ona z mojego zaniedbania. Gdzieś kiedyś słyszałem ze wybudowali go jeszcze Niemcy, choć równie dobrze może być wytworem zimnej wojny. W czasie stany wojennego mieścił się tam sztab. Parę lat temu widziałem jego plany i specyfikację w Urzędzie Gminy, nie przyszło mi do głowy dokładniej się temu przypatrzeć. Wtedy chyba jeszcze schron był zabezpieczony. Wczoraj dowiedziałem się ze tych dokumentów już nie ma. Wiec chyba przepadło, zostało tylko wybranie się na resztki obiektu.
Do schrony prowadzą trzy wejścia. Jedno od strony cechowni kopalni jest zamurowane. Drugie znajdowało się przy wieżyczce obserwacyjnej, przy kopalnianym dworcu autobusowym i barze. Dziś po wieżyczce i wejściu nie ma śladu, zostały zburzone i zasypane. Zostaje trzecie wejście (na marginesie całkowicie niezabezpieczone, wiem sam dzięki temu tam wlazłem, wcześniej stada złomiarzy, dzikich imprezowiczów, ale co jeśli wejdą tam jakieś dzieciaki i coś się komuś stanie? Będe musiał wybrać się do Urzędu w tej sprawie)


Bez planu ciężko określić dziś przeznaczenie większości pomieszczeń. Wszystko praktycznie  zostało wyszabrowane, nawet potężne drzwi pancerne, kable powyrywane z ścian, a musiały znajdować się tu i systemy wentylacji i oczyszczania powietrza, generatory, zbiorniki wody. Co zostało widać na zdjęciach.
Toalety przy wejściu, nikt nie połakomił się na spłuczkę


W wielu pomieszczeniach widać ślady że pełniły funkcje administracyjne. Resztki krzeseł, stolików. Czy plan kopalni.



Są też pozostałości głównego zadania schronu. Ochrony ludności. Przed atakiem jądrowym (choć nie wydaje mi się żeby ten schron spełniał tu normy)


I chemicznym.


W jednym z pomieszczeń, zapewne magazynie, walają się jeszcze puste opakowania po indywidualnych pakietach przeciw chemicznych (resztki zawartości można znaleźć  na podłodze) i elementy kombinezonów ochronnych.


Nie wyszabrowano wszystkich elementów wentylacyjnych


Główny korytarz schronu prezentuje się tak


Na jego końcu znajdowało się wejście do wieżyczki i wyjście na zewnątrz. Pozostało  rumowisko.


No i widać jednego z eksploratorów ;)
I to by było tyle relacji z "misji badawczej" ;)
Szkoda tego miejsca... Zresztą jak wielu. Odnoszę dziwne wrażenie że wokół mnie wszystko co ciekawe się sypie i wkrótce tego nie będzie.

środa, 13 kwietnia 2011

No i po czwartym sezonie.

W nocy skończyłem 4 sezon Doctora Who. Jak zwykle się wzruszyłem i przy tej okazji się zastanawiam dlaczego tak lubię ten serial. Za fabułę, za bohaterów, za niezłe teksty. Też. Ale serial cholernie gra na uczuciach, może tylko ja tak łatwo się  temu poddaję, jak już kiedyś zauważyłem na starość robię się męki. Choć jestem teraz gospodynią domową, wiec co mi zostało jeśli nie życie serialem ;) Zamiast M jak miłość Doctor Who :)
Finał czwartego sezonu zebrał do kupy wszystkie "dzieci" Doctora, jego broń...Jest też crossoverem seriali "odpryskowych" Przygody Sary Jane i Torchwood. Wszyscy razem by ponownie przeciwstawić się Dalekom 


Wszystko kończy się dobrze... no nie, nie dla wszystkich. Zostaje samotność i poczucie że to wszystko jest cholernie nie fair. Jak w życiu...
Nie fair jest też to że na razie to koniec mojego "doctorowania". zostały wprawdzie odcinki specjalne, ale trochę potrwa niż kupię sobie DVD. Do klasycznych serii nie sięgnę, aż takim zapaleńcem nie jestem. Może inaczej jestem zapaleńcem nowego Doctora. Nie sądzę też żeby bawiły mnie odcinki z lat 60. 
No i jest jeszcze piąty sezon (i 6 emitowany już przez BBC). I tu kolejny problem...Po pierwsze nowy Doctor.

BBC.COM
Ja wiem że to kwestia przyzwyczajenia, przyzwyczajenia do znakomitego Davida Tennanta, czy pierwszo- sezonowego Ecclestona. Jednak im dłużej patrze na facjatę nowego Doctora (i ta muszka brrr), tym coraz bardziej wydaje mi się, zwyczajnie wizualnie, odpychający:) Głupie wiem, ale nie kupuje tego gościa. Choć wiadomo, nigdy nie mów nigdy i ciekawość może mnie skłonić do nowych serii. Jednak jest jeszcze jedna rzecz...Zmiana głównego scenarzysty i recenzje. to bardziej skłania mnie, bardziej niż image nowego Doctora, do darowania sobie nowych odcinków... choć nigdy nie mów nigdy...
Na razie zostaje mi Torchwood, odprysk Doctora i jestem ciekaw jak prezentują się przygody kapitana Jacka i jego drużyny. W świecie Doctora, jednak bez Doctora. 
No to allons-y!



wtorek, 12 kwietnia 2011

Mene, tekel...

Policzony, zważony...Wczoraj młoda, ładna i miła Pani Rachmistrz dokonała na mnie i na moim gospodarstwie domowym spisu powszechnego :) Niby nic, ale obowiązek wykonany, państwo (system :)) zebrało o mnie informacje, które mam nadzieję czemuś posłużą. Nie tylko rocznikom statystycznym, może jakieś strategi na długie lata ...Ta wiem sam siebie oszukuję...Spisy jednak uważam za rzecz potrzebną. Choć jak pokazuje historia mogą obrócić się przeciw państwu. Niemcy na pewno w Wersalu żałowali iż w 1910 roku dokładnie przeprowadzili spis, który wykazał że większość mieszkańców Górnego Ślaska używa jeżyka polskiego (Niemcy, jak współczesna Polska nie uznawała odmienności śląskiego). Stało się to podstawą żądań Polski  o Śląsk, sięgając jeszcze punktów pokojowych Wilsona, Polska miała wszak odrodzić się w granicach etnicznych.
Stąd decyzja o plebiscycie. W mojej Czerwionce spis wykazał iż na 2954 mieszkańców 1670 mówiło po polsku, 294 po polsku i niemiecku a 1024 po niemiecku.
Wracając do współczesnego spisu, zadeklarowałem oczywiście "zakamuflowaną opcje niemiecką" :) Mam nadzieję że wreszcie moje Państwo uzna moje plemię za odrębną grupę etniczną. Tyle i aż tyle.
Noc z niedzieli na poniedziałek spędziłem na opracowywaniu mojej małej, oj bardzo małej wystawy. Choć jak się potem okazało materiał, który zebrałem może i tak być za duży. Braki antyram, sztalug, jakieś pretensje sam nie wiem o co. Chyba o to że coś ma się odbyć. Ech, zobaczymy co z tego wyjdzie.
Przy okazji odnowiłem kontakty z paroma fajnymi ludźmi, może w przyszłości coś z nimi uda  się zrobić ciekawego. Na początek może eksploracja pewnego schronu...
To zdjęcie też będzie na wystawce:


Blog ma mało czytelników żeby ogłaszać jakieś konkursy, gdzie to jest w Czerwionce. Ale zostawmy to zdjęcie bez opisu ;) Może, ktoś, kiedyś odpowie...
Odpowiedź być może kryje się w tym świetnym filmiku, stworzonym przez mojego kumpla, który pomaga mi też przy wystawie.

sobota, 9 kwietnia 2011

czwartek, 7 kwietnia 2011

Trampki

Kupiłem sobie trampki. Obuwie totalnie pasujące do mojego statecznego wieku :) Ostatnie miałem chyba w podstawówce. Trampki, cichobiegi, halówki, czy jak je tam jeszcze zwano. Trzy wspomnienia trampkowe z tamtych czasów- podeszwa piszczała na korytarzu czy na sali gimnastycznej, okropnie śmierdziały gumą, jeszcze okropniej śmierdziały potem stopy feeee.
No ale współczesne trampki to nie to co te wytwory późnej komuny. To szyk, lans i masakra wizualna :) czasem tez cenowa, takie Conversy to ho ho.
Ja sobie sprawiłem  z przeceny batowskie trampki (Bata to moja ulubiona firma obuwnicza, pewnie dlatego ze mój Tata opowiadał mi jak był mały marzyły mu się buty, ogólnie buty, mój tata to rocznik 1936, ale szczególnie Bata. Buty jednak maja dobrej jakości i ostatnio można przecenione modele kupować online).
No, ale dlaczego te trampki sobie kupiłem? Chyba żeby na przekór zrobić swojemu wiekowi. No i paru gości, których lubię nosi trampy.
Pierwszy to Chuck. Jemu te buty pasują, wygodne obuwie dla nerda z elektronicznego supermarketu, ostatniej osoby od której wymagalibyśmy elegancji. Super szpiegowi pasują już nieco mniej, ale jak widać na zdjęciu z garniturem prezentują się świetnie


Choć na tej focie  oczywiście agentka Walker przykuwa uwagę, kto by patrzył na Chucka i jego trampki. Notabene to Conversy Chuck Taylor, popularnie nazywane chuckami, wiec Chuck nosi chucki :)
Drugi to oczywiście Doctor Who, przynajmniej dziesiąty (David Tennnant)


Z jego trampkami to ciekawa sprawa, bo czasem ma czerwone a czasem białe, mam dziwne wrażenie ze nawet w czasie jednego odcinka zmieniają kolor...
Wreszcie trzeci z moich "trampkarzy" Eddie Riggs bohater gry Brutal Legend


Gierka i  Eddie dali mi kupę heavy metalowej zabawy. Poznałem tez parę niezłych kawałków, których nie znalem wcześniej, jak ten o jakże poetycznym tytule. Posłuchajmy sobie na koniec.


P.S. Na klawiaturze siadł mi alt, może brakować polskich znaków. Przepraszam.

wtorek, 5 kwietnia 2011

Policjanci z Czerwionki.


Przygotowuję małą wystawę z starymi fotografiami mojej miejscowości, Czerwionki. Trafiło się to zdjęcie. Na pierwszym planie policjanci z Czerwionki. Policjanci Województwa Śląskiego, bo tak nazywała się formacja powołana na mocy Statusu Organicznego, podlegająca władzom województwa. Mundury w zasadzie te same jak Policji Państwowej, prócz orła śląskiego na pagonach. Większość z nich stanowili byli powstańcy. Nie potrafię ich rozpoznać. To znaczy z imienia i nazwiska. Znam paru czerwieńskich policjantów , są nawet ich fotografie, ale ciężko ich dopasować. Jeden, dwóch wydaje mi się pasować.
W wrześniu 1939 większość policjantów ewakuowano na wschód, gdzie zgarnęli ich później Sowieci. I zamordowali.
Karol Błaszczyk-posterunkowy w Czerwionce, mieszkał z rodziną na mojej ulicy, Furgoła pod numerem 47, później przeniesiony do Lutyni Polskiej. Zamordowany 10 kwietnia w Kalininie.
Cyryl Brzoza- powstaniec śląski,  przez pewien czas na posterunku w Czerwionce. Trafił do Ostaszkowa.
Wilhelm Rydygiel- powstaniec śląski, tuż przed wojna trafia na posterunek w Czerwionce. Zamordowany w Kalininie.
Ludwik Szafron- powstaniec, długie lata na posterunku w Czerwionce, potem w Paniówkach. Ostatnie jego znane miejsce przebywania, obóz w Ostaszkowie.
Zapominamy jak wielu ludzi z naszych, górnośląskich, miejscowości znalazło śmierć na wschodzie. Ze do nas też strzelano "o pewnym brzasku w katyńskim lasku".
Lepiej nas nazwać "zakamuflowaną opcją niemiecką" i wygłaszać brednie, jeśli jakaś grupa ludzi pragnie przywrócenia tego co dała nam Rzeczpospolita, a odebrali nam Niemcy i polscy komuniści. Autonomii. Autonomii na mocy której istniała Policja Województwa Ślaskiego. A śląski orzeł nie przeszkadzał służyć Polsce, chyba nawet przeciwnie. Służyć aż po śmierć...
Grrr poniosło mnie trochę , ale nie potrafię słuchać bredni. Zresztą RAŚ też jest tu winny, bo nie akcentuje tego czym był Status Organiczny Województwa Ślaskiego, a był dokumentem konstytucyjnym, częścią obu przedwojennych polskich konstytucji. Jednym z najlepszych dokumentów polskiej myśli politycznej.
Wróćmy jeszcze do fotografii. Za policjantami maszeruje prawdopodobnie (jeszcze to badam) Oddział Młodzieży Powstańczej z Czerwionki. Za nimi widać zabudowania majątku (dziś istnieje już tylko jeden budynek z widocznych, reszta została rozebrana, to ten duży, za nim teraz stoi Tesco). Maszerują oczywiście ulicą Furgoła, mniej więcej na wysokości mojego bloku :).
Trochę się jeszcze pojawi starych zdjęć. Na razie tyle.
Acha, dziękuje za życzenia urodzinowe. Nemezis, Rysiu, Teddybear i Basia, dziękuję, że pamiętaliście o staruszku :)