sobota, 30 czerwca 2012

"Obozy jenieckie w wojnie secesyjnej 1861-1865" Łukasz Niewiński

Jeszcze nie miałem okazji pisać o książce, której autora poznałem osobiście. Zwłaszcza że sam autor, doktor Łukasz Niewiński, jest osobą bardzo sympatyczną (o czym przekonałem się w zeszłym roku na konferencji o wojnie secesyjnej w Katowicach), a jego praca zasługuje na najwyższe uznanie. Książka "Obozy jenieckie w wojnie secesyjnej 1861-1865" jest ewenementem na naszym rynku wydawniczym. Po pierwsze wojna secesyjna nie należy do popularnych tematów, jeśli  już się coś ukazuje są to monografie bitew czy kampanii. Po drugie jest to poważna praca naukowa, oparta o potężny materiał źródłowy i to z różnych dziedzin, jak na przykład historia prawa.  
Temat też jest ważki. Amerykańska wojna domowa, która pochłonęła blisko 600 tysięcy ofiar (to więcej niż USA poniosło w wszystkich toczonych przez siebie wojnach), była konfliktem w którym z wielką siłą unaoczniły się wszystkie negatywne strony losu jeńca wojennego. Jak też wtedy wypracowano rozwiązania prawne, które stały się podstawą późniejszych międzynarodowych ustaleń  w tym temacie (konwencja genewska). 
Nie mnie jest pisać recenzje prac naukowych, jako zwykły czytelnik uważam że to książka wybitna. 
  

poniedziałek, 25 czerwca 2012

Niedziela w klimacie południowym.

W upalną, słoneczną niedzielę ludzie robią różne rzeczy. Najczęściej nie robią nic. To się nazywa odpoczynek. Można też przemaszerować parę kilometrów (przypomnę o upale i słońcu), by w malowniczych warunkach XIX-wiecznego fortu postrzelać sobie. Do tarcz, żeby nie było.
Taką niedzielę udało mi się spędzić dzięki wspaniałym ludziom z 14. pułku z Luizjany. Przyjęli mnie w swoje szeregi (wkrótce mam nadzieję na stałe) podzielili się wodą, prochem, dobrym humorem. 
Zwarta i zdyscyplinowana kolumna Południowców (plus jeden Jankes i Węgier z XVII wieku :)) maszerowała przez krakowskie bezdroża, bohatersko pokonywała brody przez zdradliwe strumienie, nie obyło się bez małych rekwizycji (wojsko jeść musi) czereśni i rabarbaru.
Celem marszu był fort Zielonki i znajdująca się tam strzelnica, gdzie radośnie wesoła gromadka pakowała ołów w tarcze przedstawiające jankesów.




Ech, dużo by pisać o tak świetnym dniu....
Dziękuję jeszcze raz wszystkim.  

sobota, 23 czerwca 2012

Dzień Ojca.

Gdy parę dni temu jeden z moich przyjaciół powiedział mi że będzie tatą, rzekłem mu dwie rzeczy. Że ma totalnie przerąbane...i że nie ma nic wspanialszego na świecie. 
Bo nie ma, bo bycie tatą nadaje życiu jakiś sens, bo nie ma większej miłości. Obojętnie, czy kiedy będę umierać moja córka będzie mnie trzymać za rękę, czy wcześniej wyrzuci na ulice. To nie ma znaczenia, znaczenie ma to wszystko co było i jest. Każda radość, każdy smutek...Zwłaszcza że smutku tak wiele teraz...Gdyby nie było mojej córki, nie dałbym sobie z nim rady. 


Że ojcowie maja przerąbane :) mówią nawet piosenki.


czwartek, 21 czerwca 2012

Upał

Tradycyjnie lato nie sprzyja mojemu blogowi...wiadomo upał plus koniec roku szkolnego plus rożne inne mniej lub bardziej dziwne rzeczy. Nie, nie Euro i skok cywilizacyjny, który jakoby nam zgotowało. Te autostrady, stadiony, dworce kolejowe. Niop, na trasie od Rybnika do Katowic nie kupisz biletu, bo nie ma dworców. Niektóre stare, czasem stuletnie budynki, straszą zdewastowane. Kiedy budowana tą linię kolejową i te dworce to był skok cywilizacyjny. Kiedy za francuskie pieniądze budowano w Rybniku starostwo powiatowe i zakład psychiatryczny, to był skok cywilizacyjny. Kiedy budowano COP, to był skok cywilizacyjny. 
Jako że skończyłem ostatnio dwie znakomite książki Bernarda Cornwella o pewnym angielskim piechociarzu, oddam mu głos, by skomentował co myślę o pewnych ludziach i rzeczywistości. 


czwartek, 14 czerwca 2012

Fajna książka- Tim Newark "Highlander".


Chyba nic tak nie kojarzy się z brytyjską armią i ogólnie z brytyjskością jak rośli mężczyźni w kiltach i czerwonych kurtkach, maszerujący przy dźwięku dud. Szkocki góral, highlander, jest symbolem rozpoznawalnym na całym świecie i po dzień dzisiejszy dokonania szkockich pułków budzą uznanie. Dzieje tych szkockich żołnierzy i ich jednostek w brytyjskiej armii (i nie tylko) opowiada książka Tima Newarka "Highlander. The History of the Highland Soldier". Autor przedstawia militarne losy szkockich górali, a nie jest to historia tak prosta jakby się zdawało. Otuleni w kraciaste pledy klanowi wojownicy, uzbrojeni w pałasze i sztylety długo byli symbole barbarzyństwa i buntu. Przywiązanie niektórych z nich do dynastii Stuartów owocowało kolejnymi powstaniami przeciw nowej dynastii hanowerskiej. Te zmagania przedstawia Newark, by potem opisać jak znienawidzeni górale stali się jednym z filarów brytyjskiej armii i kulturowym fenomen nie tylko na Wyspach Brytyjskich.Na kartach książki poznajemy samych górali, ich pułki, bitwy i wojny w których brali udział (po ostatnie konflikty w Iraku i Afganistanie). Można się dowiedzieć iż to co uznajemy za odwieczne szkockie tradycje, tak naprawdę jest wytworem kilku osób ( w tym Waltera Scotta) i The Highland Society of London. Że brodaty żołnierz w kilcie gór Szkocji mógł nawet nie widzieć, bo był londyńczykiem. Sam zaś kilt, mimo wielu walorów (co jak co ale potrzeby fizjologiczne załatwić można szybciej;)), ma też wady, zwłaszcza w czasie ataku gazowego.
Warta przeczytania pozycja, zwłaszcza, o czym z wyraźnym smutkiem i niezrozumieniem pisze autor, szkockie tradycje w armii brytyjskiej odchodzą w przeszłość. Wiadomo oszczędności. Stare pułki, o wiekowej tradycji, jak Black Watch, zostały zlikwidowane i sprowadzone do roli batalionów w nowym The Royal Regiment of Scotland.
Szkocki żołnierz ma swe miejsce, o czym też jest rozdział, w kulturze popularnej i dwa wesołe przykłady.
Pierwszy -Flip i Flap :)


I perełka :) z mroków lat osiemdziesiątych piosenka kanadyjskiego ( w Kanadzie też były góralskie pułki;) ) zespołu Glass Tiger. "Thin Red Line" Cienka czerwona linia- dwuszereg Szkotów z 93. pułku, który rozstrzelał szarżę rosyjskiej kawalerii pod Bałakławą. 

  



środa, 6 czerwca 2012

Po jubileuszu szukam Słońca w D-Day.

Zjednoczone Królestwo i Wspólnota skończyły obchodzić 60 lat panowania królowej Elżbiety II. Nie powiem, przyjemnie było popatrzeć jak ludzie się bawią. Fajnie mieć żywy symbol tradycji państwowej, tradycji w której nikt od dawna nie  mieszał. I to nawet nic że rodzina królewska pochodzi z Niemiec:). 
Ja w czasie różnych transmisji szczególnie poszukiwałem tych panów:

BBC
W tradycyjnym czerwonym Life Guards, prócz nich w ciemno niebieskich mundurach Royal Horse Guards. Towarzyszyli Królowej w czasie uroczystej procesji. Oj nierówno im koniki szły, nierówno ;). 
Cały ranek, wczesny, bardzo wczesny, spędziłem wpatrzony w niebo i przeklinając chmury. Jak na złość, tam się dzieją niezwykłości, które dopiero mój ewentualny wnuk będzie mieć szanse zobaczyć, a tu chmury. Które, jeszcze złośliwiej, potem zniknęły. Było już jednak po wszystkim i przejście Wenus przez Słońce, mnie ominęło. Zapalonym amatorem astronomii nie jestem, ale jednak mi szkoda. 
Dziś też rocznica D-Day.  Z tej okazji piosenka.




sobota, 2 czerwca 2012

Królewna Śnieżka i Łowca- moje wrażenia.

Doczekałem się. Doczekałem się pożądanej, mrocznej opowieści fantasy. W dodatku wykorzystującej znaną bajkę. O moich oczekiwaniach względem tego filmu już pisałem. Zostały spełnione niemal w 100 procentach. Co na plus? Oj, dużo tego...w kolejności dowolnej:
- opowieść, jasne nic oryginalnego, ale ja dałem się całkowicie poprowadzić narracji i w wyłapywanie rożnych smaczków. Bardzo podoba mi się motyw łączności ziemi z prawowitym władcą, to było już w opowieściach arturiańskich i w znakomitym "Excaliburze" Johna Boormana (nawiązań do tego obrazu widać tu więcej, jak i do "Willowa", a nawet "Księżniczki Mononoke"). Czarna magia naprawdę jest tu paskudna i brudna, a zło nie jest po prostu złe, ale ma swe  przyczyny i korzenie.
- wizualne piękno i wysmakowanie, dotyczy to i krajobrazów, efektów specjalnych, kostiumów. Niesamowita scena z płonącą osada nad jeziorem.  Łapałem się na tym że przyglądam się jakiemuś szczególikowi jak rzeźby na tronie Królowej. Lub szalenie mi sie podobającej zbroi Śnieżki.



- konie, a w zasadzie sceny z nimi. Bardzo dynamiczne pościgi, szarże. Naprawdę robią wrażenie.
- krasnoludy (w polskie wersji karły), super zgraja różnorodnych charakterów (zagranych przez świetnych aktorów). Od razu człowiekowi przychodzą do głowy bandy  Zoltana czy Yarpena  z powieści Sapkowskiego. I przepiękna ich pieśń żałobna. 


- sceny walk, nie wnikając w ich realizm, prezentują się pięknie (powiewające sztandary, rozbryzgi fal). Zgrabnie złożony mur z tarcz w finałowym starciu :)
- troll :) mostowy oczywiście

-kobiety z bliznami
-grzyby, zwróćcie uwagę na grzyby!!! Nie chodzi tylko o to że niektóre mają oczy. 
Wreszcie ona. Zła Królowa, Charlize Theron.


Piękna, bezlitosna, szalona, odrażająca. Niesamowita postać i niesamowita rola. Od razu wskoczyła na pierwsze miejsce moich ulubionych filmowych zimnych suk...ale tak jak mówi Śnieżka, czuję tylko smutek.
Minusy? Nie, nie będę się czepiać Kristen Stewart. Mi się dziewczyna podoba. Może i aktorsko ma jeszcze trochę do nadrobienia, ale dla mnie OK.  A uroda? Czy to o zewnętrznym pięknie w filmie mowa? Czy to ono jest wyróżnikiem Śnieżki? Kiedyś mówiono że piękno to dobro, niewinność. To zło urzeka..ale nie jest prawdziwe. O tym też opowiada film...
Jeszcze na minus nie do końca, moim zdaniem, dobrze rozegrany motyw lustra.
Piękna, mroczna baśń.