piątek, 27 lipca 2012

czwartek, 26 lipca 2012

Mord i gwałt.

Pociągnę nieco temat z ostatniego postu, a skłoniły mnie do tego komentarze:). Nie będę jednak wracać li tylko  do obrazy Patona, tylko parę moich przemyśleń (zupełnie nie oryginalnych) dotyczących tytułowych mordu i gwałtu. W sztuce. Nie ma się co oszukiwać seks i przemoc sprzedają się najlepiej, czasem i razem. Dziś jeśli chcemy sobie na to popatrzeć, bez problemu znajdziemy w internecie, filmach, komiksach, ba w dziennikach telewizyjnych. Zresztą obojętnie od czasów, kto chciał to znalazł. Czasem było to nieźle zakamuflowane, mimo że krew i nagość wylewały się wręcz z płótna. Nie ma tego u Patona, jednak pierwotna wersja zgorszyła publiczność. Nie dziwię się biorąc pod uwagę  jak wyglądały mordy, których dzieło dotyczy. Paton występuje tu jako swego rodzaju reporter, no i propagandzista. Własnie propaganda pozwalała przepuścić  wiele treści "zakazanych". Wzbudzać nienawiść do wroga, ale u wielu wywoływać dreszczyki zupełnie innych emocji. Taki na przykład obraz rosyjskiego malarza Konstantyna Makowskiego "Bułgarskie męczennice", z czasów wojny z Turcją  (dwadzieścia lat różnicy do działa Patona).


Dosadnie, bez niedomówień. Paskudne tureckie typy pastwią się nad niewiastami i dziećmi i to chyba jeszcze w cerkwi. Wszystko jest jednak tak dosadne, a jednocześnie tak "ładnie" namalowane że jakieś bez emocji. Założę się że jednak podobało się XIX wiecznym sadystom, nekrofilom i erotomanom. 
Seks i przemoc można było też sprzedać pod przykrywką mitologii. Ten obraz, francuskiego malarza Rochegrosse, nie powiem jest mocny. Troja padła, żona Hektora Andromacha wpada w łapy Achajów. Jej mały synek wkrótce zginie...


Prócz dramatu matki i dziecka, dramat zdobytej Troi. Żaden homerycki heksametr, krew, trupy, odcięte głowy. Brutalność, ludzkie okrucieństwo bije z tego płótna. Jasne można tu zastanawiać się nad ludzką kondycją, traktować to jako symbol wszystkich okropieństw wojny. Można, nawet pewnie trzeba. W głowach francuskich panów (i pewnie niektórych pań) sprzed przeszło stu lat było pewnie co innego. Co później uskuteczniali w paryskich burdelach. Tak na marginesie obraz kojarzy mi się z komiksami o Slainie, szczególnie rysowanymi przez Bisleya.  
Nawet z początków chrześcijaństwa da się zrobić co nie co w temacie. Obraz brytyjskiego malarza Herberta Schmalza. Męczennice na arenie, lwy na pewno są już bardzo głodne.


Nie no, naprawdę ktoś wierzy że tu chodzi o krew męczenników? Nagie, upokorzone, zniewolone kobiety. Swoje czy widzów fantazje realizował malarz?
Przynajmniej umiał malować:)
Mroczna strona ludzkiej natury zawsze szuka pożywki. W różny sposób... Przykładów można by jeszcze wiele, by sięgnąć choćby do wyobrażeń europejskich malarzy o Oriencie. Może kiedyś. Dobranoc i grzecznych snów. 

wtorek, 24 lipca 2012

Wiktoriańskie męczeństwo.

Tytuł posta wcale nie jest złośliwy. O co jednak chodzi. Jakoś tak ciekawie się złożyło że kontynuując moją serie lektur w klimatach indyjskich, jestem na pracy dotyczącej buntu sepojów i na pewnym blogu o malarstwie trafiłem na ten obraz.


Jego autorem jest szkocki malarz Joseph Noel Paton i nosi tytuł "In Memoriam". W czasie buntu w Indiach w 1857 roku celem powstańców nie tylko byli brytyjscy żołnierze i urzędnicy, brutalnie mordowane były całe rodziny. Ginęły kobiety, dzieci w Dehli czy Cawnpore. Te mordy były oczywiście nagłaśniane przez Brytyjczyków, a opinia społeczna nawoływała do ich pomszczenia. Sami żołnierze którzy byli ich świadkami, albo widzieli ofiary, tą zemstę skrupulatnie wymierzali. Od powieszonych buntowników uginały się gałęzie drzew, albo stosowano wobec nich stary, indyjski sposób egzekucji. Przywiązywano ich do działa u wylotu lufy i wystrzeliwano ładunek prochowy. Z ciał praktycznie nic nie zostawało.  
Obraz Patona powstał właśnie na kanwie krwawych indyjskich wydarzeń. Płótno jednak w pierwotnej wersji wyglądało inaczej. Mnie osobiście ten obraz poraża groza sytuacji, postacie kobiet i dzieci, jednych skupionych na modlitwie, innych wręcz zwierzęco przerażonych. I to maleństwo pogrążone w śnie, nieświadome tego co się dzieje. Jeśli jest się świeżo po  lekturze opisów rzezi w Cawnpore, wrażenie jest jeszcze większe. Tak ten obraz odbierał wiktoriański widz. Jednak w drzwiach i za oknem widzimy szkockich żołnierzy, przybyła pomoc, ratunek. Tu własnie ten element, który zmienił Paton. Pierwotnie przez drzwi wpadali zbuntowani sepoje, była to więc scena ostatnich chwil życia kobiet i dzieci z obrazu. Płotno w tej formie wywołało skrajne emocje, od zachwytów, gdzie porównywano niewiasty do pierwszych, chrześcijańskich męczennic po oburzenie. Nie dopowiedziana masakra (i ciążąca wiktoriańskiej obyczajowości kwestia ewentualnego gwałtu) były zbyt mocne, zbyt drastyczne dla wielu. Jedna z gazet napisała nawet że jest to jeden z tych obrazów, który nigdy nie powinien być zawieszony na żadnej ścianie. Pod presją opinii społecznej Paton przemalował płótno i zmienił jego tytuł poświęcając go Henriemu Havelockowi, jednemu z brytyjskich dowódców, który wiódł odsiecz oblężonej rezydencji w Lucnow. 
Dla mnie to jeden z najbardziej przerażających obrazów wojennych jakie widziałem. 

czwartek, 19 lipca 2012

Indyjscy dusiciele-parę przemyśleń nad zbrodnią.


Jestem w  zasadzie świeżo po lekturze książki Mike Dasha "Thug. The True Story of Indias Murderous Religion." Nie chce tutaj recenzować tej świetnej pracy, przedstawiającej dzieje i upadek Thugów, grup dusicieli, którzy zabijali i grabili podróżnych na gościńcach Indii przez długie dziesięciolecia.  Sama historia jest niesamowita, od początków tej profesji do krucjaty podjętej przeciw nim przez urzędnika Kompanii Wschodnio Indyjskiej, Williama Sleemana. Krucjaty zakończonej całkowitym wytępieniem zbrodniczych grup. W czasie lektury naszło mnie jednak kilka, dość przerażających przemyśleń. 


Po pierwsze nad banalnością zbrodni. Thugowie działali w grupach, ruszali z swych wiosek na często wielomiesięczne wyprawy, wielu z nich "dziedziczyło" profesję po ojcu, dziadku. Wychodzili z domu, żegnali się z żoną, dziećmi, "Pa kochani, tatuś jedzie do pracy" Będzie brać udział w mordowaniu ludzi. Dla pieniędzy. Sami dusiciele tak to widzieli, praca jak każda inna. Grupy bywały liczne, więc po podziele nie było kroci (najwięcej zarabiał dowódca grupy, duża cześć łupów szła na "ochronę", działki za milczenie i krycie dla naczelników wsi czy lokalnych możnowładców). Ot starczało na jakie takie życie. Taki wybrali sobie fach (lub z rodziny o takich tradycjach pochodzili), który uważali za szlachetny, w przeciwieństwie od zwykłych złodziei i bandytów . Może też dlatego, Sleeman, na drobnych przesłankach (dusiciele mieli pewne zwyczaje, związane z kilofem, którym kopali grób ofiar, omenami, pewne kategorie osób których nie powinno się zabijać, co jednak czyniono, mordując kobiety i dzieci) przypisał im udział w zbrodniczym kulcie bogini Kalii. Łatwiej było mu przypisać przesłanki religijne (zwłaszcza przy nieznajomości hinduizmu i silnej religijności chrześcijańskiej) i to mimo tego że wśród dusicieli byli też muzułmanie, niż przyjęcie że to taka praca. Ten mit o zbrodniczym kulcie zadomowił się dobrze i przeniknął do literatury, czy filmu. Choćby do Indiany Jonesa (tu fantazja twórców poszła na maksa).


Druga rzecz to perfidia zbrodniarzy. Wędrowali po traktach udając podróżnych, ładnie ubrani, czesto podając się za urzędników czy policjantów, z śpiewem, instrumentami. Ot wesoła gromadka wędrowców, trzymająca się razem, dla bezpieczeństwa i wygody. Zwiadowcy wyszukiwali ofiar. Gdy znaleziono kogoś godnego uwagi, ot  rodzinę z młoda córką w drodze na jej ślub, czy wracających do domu żołnierzy, starano się dołączyć do nich.  Mili, sympatyczni ludzie, na stanowiskach, zapraszają do swej kompani-dla bezpieczeństwa. Czasem trzeba było kombinować, kilka razy podchodzić. Gdy się udało, wędrowano z ofiarami, jedzona razem, bawiono, zdobywało zaufanie i sympatie. Czasem tygodniami. Potem w odpowiednim momencie zabijano. Dusząc jak na ilustracji, lecz nie tylko. Ginęli mężczyźni, kobiety, dzieci. Ciała kaleczono i ukrywano. Wędrowcy po prostu się rozpływali. Bywało że dusiciele zabierali dzieci swych ofiar i je wychowywali. Bywało że na dusicieli. Taka praca, taki fach. Zarabiać trzeba. 

sobota, 14 lipca 2012

Zabójcze śliczności. Część 2

Sharps



Sympatia od pierwszego (i jedynego ;)) strzału. Poważnie jednak to kolejna broń z okresu wojny secesyjnej, która mi się podoba. Karabin (były też wersje karabinków kawaleryjskich) ładowany odtylcowo, opatentowany już w 1848 roku. W czasie wojny domowej w Stanach rozsławili go Berdan Sharpshooters, jednostka unijnych "strzelców wyborowych". Co podoba mi się w tej broni, że znalazła się w gronie śliczności? Ponownie prostota. W Sharpsie używano ładunki papierowe lub płócienne. Otwierało się zamek, wprowadzało ładunek, zamykając zamek odcinał końcówkę ładunku, odsłaniając proch. Teraz trzeba tylko odpalić. Można było oczywiście zakładać za każdym razem kapiszon, jeśli jednak mamy karabin odtylcowy zależy nam na prędkości. 


Tu pojawiły się dwa rozwiązania-papierowa taśma jak odpustowe "patzpatrony" lub metalowe krążki (takie małe kapiszoniki ;)) które znajdowały się w "magazynku" i sprężyna wprowadzała je na panewkę. Proste, pomysłowe. Karabin ma też ładny, zgrabny, wygląd.



czwartek, 12 lipca 2012

Czerwone kurtki w Indiach. "Sahib. British Soldier in India" Richard Holmes.


Nie da się ukryć iż polubiłem pisarstwo Richarda Holmesa. Po znakomitym "Redcoat" przyszła pora na kolejna odsłonę trylogii o brytyjskich żołnierzach - tym razem w Indiach. Jest coś niezwykłego w tym co Brytyjczycy zrobili, małe wyspiarskie państewko stworzyło światowe imperium, narzucając swoja wolę także subkontynentowi indyjskiemu. O ludziach, żołnierzach, oficerach, ich żonach, dzieciach, jest ta książka,  dzięki ich krwi w koronie Imperium zabłyszczał diament jakim były Indie. Tak jak w "Redcoat" Holmes przedstawia nam niesamowity złożony obraz żołnierskiego życia, pełen faktów i anegdot. Nie tylko pola bitew, ale miesiące podroży morskich czy marszy przez indyjski interior (czy podroży pociągiem, równie niebezpiecznych, kiedy na jednym z sikhijskich żołnierzy iskra zapaliła ubranie, jego towarzysze wyrzucili go przez okno, obawiając się wybuchu amunicji którą miał w ładownicy). Dowiadujemy się jak mieszkali oficerowie i ich podkomendni w barakach, jakie mieli rozrywki (alkohol głownie nie ma co ukrywać), jak straszliwe żniwo zbierały choroby (głownie cholera). Widzimy tragedie żołnierskich żon i dzieci, jak i zaglądamy do pułkowych burdeli. Holmes przedstawia też Indie, ich geografię, dzieje. Jest to konieczne żeby zrozumieć jak wyglądał "podbój" dokonany przez Brytyjczyków, a w zasadzie przez przedsiębiorstwo jakim była Kompania Wschodnio Indyjska -jej historię, organizację też poznajemy. Ważne miejsce zajmuje również kwestia rdzennych żołnierzy na brytyjskiej służbie-sepojów, zwłaszcza że ich bunt w połowie XIX stulecia pociągnął diametralne zmiany w Indiach. 
Przeczytałem "Sahiba" tuż po ukończeniu dwóch powieści Bernarda Cornwella o Sharpie, początkach jego kariery w Indiach (a z postaci autentycznych to Artura Wellesleya, czy Colina Campbella). Polecam takie połączenie, zwłaszcza że u Holmesa możemy się dowiedzieć jaki naprawdę był los  majora Dodda (Cornwell zdecydowanie go skrzywdził czyniąc go czarnym charakterem).  
Bitwa pod Assaye. 
Znakomita książka, znakomitego historyka. Na swoją kolej czeka ostatnia cześć trylogii "Tommy". Poczeka jednak trochę bo czytelniczo pozostaję w Indiach, jestem w trakcie książki o Thugach (indyjskich dusicielach), a potem biorę się za pracę o buncie sepojów. 


poniedziałek, 9 lipca 2012

Zabójcze śliczności. Cześć 1.

Są to narzędzia. W sumie to dosyć paskudnego fachu, bo zabijanie, ranienie, straszenie nie jest milusie. Człowiek robi to jednak od zawsze, nie da się tego przeskoczyć. Broń, w tym wypadku broń palna. Nie jestem jakimś totalnym maniakiem, nie jestem jakimś wielkim znawcą. W życiu za dużo też nie postrzelałem. Choć szykuje się że to może się zmienić...
Jednak są takie egzemplarze, które darzy się specjalnymi względami. Bo to ładny kawałek metalu, bo się widziało w jakimś filmie, bo w dzieciństwie z plastikowym biegało wokół bloku, bo coś ciekawego się o nim poczytało. O tych fascynacjach trochę będzie. W częściach:) Na początek ....
Rewolwery
Ok, wiadomo że to rodzaj/system broni. Samo jednak słowo, dla kogoś, kto w ekranu telewizora szczenięciem będąc  wlepiał oczęta na sam dźwięk słowa western, rewolwer musi być "magiczny".


Zresztą sam mechanizm działania urzeka prostotą i funkcjonalnością. Rewolwery rodziły się w czasach kiedy większość broni ładowano odprzodowo, a scalone pociski były rzadkością. Zresztą początkowo same, jak na przykład rewolwery Colta,  były kapiszonowe i ich ładowanie było dość czasochłonne. Dlatego miały wymienne bębenki. Właśnie z takiej broni dzięki uprzejmości Pawła z 14. pułku z Luizjany dane było mi niedawno strzelać.  Nie był to Colt, tylko bodajże Remington.


Uśmiech na twarzy nie wymaga komentarza:). Rewolwer nie jest delikatną zabawką, nie wyobrażam sobie celnego strzelania z jednej ręki. "Kopie" mocno,czarny proch bardzo dymi, resztki rozerwanego kapiszona latają na około. Co ciekawe udało mi się uzyskać nawet niezłe wyniki. Kalibrem odpowiada ten rewolwer Magnum, więc skojarzenie filmowe jest jedno:)


Jak widać nie tylko western zmitologizował tę broń. W serialu "Supernatural' Colt, wykonany przez samego Samuela, jest w stanie zabić każdą istotę, nawet demona.


Gdy połączymy rewolwery z różami wyjdzie nam logo pewnej kapeli, która w środę gra w Rybniku :) Spluwy i róże  na koniec;)



piątek, 6 lipca 2012

Upał...nadal

Upał trwa...Jako prawdziwy człowiek Północy ;) znoszę go ciężko.
Jednak zabiorę się za pisanie o zabójczych pięknotkach...


środa, 4 lipca 2012

Rome prawie jak Rome.

Seria gier Total War należy do moich ulubionych gier strategicznych, od pierwszego Szoguna wiele lat temu. To nic ze ostatnie tytuły już znalazły się poza moim zasięgiem (słabość mojego komputera i przerzucenie się na Xboxa), sentyment pozostał. Teraz zapowiedziano remake Rome i zrobiono to między innymi świetnym zwiastunem. Nie komputerowym, lecz filmowym. Widać wyraźnie nawiązania do znakomitego serialu Rome (wijąca się niewiasta od razu skojarzyła mi się z Attią). "Jak daleko posuniesz się dla Rzymu?"