niedziela, 29 września 2013

Na Polach Chwały.

Dane mi było po raz pierwszy uczestniczyć w imprezie Pola Chwały w Niepołomicach.  Wprawdzie nie w takim wymiarze czasowym jak przewidywałem, ale są takie chwile w życiu mężczyzny że musi porzucić kompanów i broń, dla kogoś najważniejszego na świecie...
Sama impreza to coś niesamowitego, miasto i zamek przejęte przez miłośników historii. Grupy rekonstrukcyjne, pokazy, gry, kramy wszystko to robi niesamowite wrażenie. Tak jak dziedziniec zamku, pełen austro-węgierskiej piechoty, dzieciaków, gier.






Fajnie zobaczyć co ludzie próbują ożywiać, w co się przebierać, co badać. Czy to klimaty Ameryki Północnej z XVIII stulecia...


Czy NRD...


Czy starej fotografii, wraz z błyskiem magnezji...


Siłę pasji zobaczyć można było w przeogromnej dioramie bitwy pod Lipskiem.



W szeregach 9. Roty udało mi się tłumic aż dwa powstania-węgierską Wiosnę Ludów i polskie Powstanie Styczniowe (w ostatnim zginąłem za cara, po raz pierwszy w boju zawiódł mój Enfield i przyszło paść). Węgrzy mimo ze zostali potłumieni okazali się bardzo sympatycznymi chłopakami. 


Zdecydowani do Niepołomic trzeba będzie powrócić za rok.
Dzięki wielkie dla Michała i jego Małżonki, za gościnę i pomoc w transporcie. Dobrze że są tacy ludzie... 

środa, 18 września 2013

Tajemnica "Portretu młodzieńca" Rafaela wyjaśniona !


OK. Totalnie przegiąłem z tytułem, bo nie wiadomo co stało się z obrazem Rafaela, który zrabowali Niemcy w czasie II Wojny Światowej. Czy jest nadal gdzieś schowany, czy wisi sobie gdzieś w prywatnej kolekcji....Popatrzmy jednak uważnie na początek zwiastuna nowego filmu Georga Clooneya...


Tak wśród płonących dzieł sztuki widzimy zaginione dzieło z polskich zbiorów. Widzi to człowiek i już ma pozytywne nastawienie wobec zbliżającego się filmu. Bo widać że ktoś nieco pomyślał, obrazu nie odnaleziono więc można przyjąć że został zniszczony. Można pokazać go w takiej scenie jak w filmie. Filmie który opowiada o ludziach, którzy starali się ratować zrabowane przez nazistów skarby kultury. Jednym z nich był Karol Estreicher. 


W filmie Estreichera raczej nie będzie, a i samych tytułowych Monuments Man było więcej niż siedmiu o których mowa w zwiastunie. Jest to opowieść o pułkowniku Stout i jednej z pierwszych grup "ratowników", którzy wylądowali w Normandii i ruszyli za amerykańskimi wojskami by ochraniać dzieła sztuki.  Zapowiada się smakowicie. Warto zajrzeć tu by dowiedzieć się nieco więcej.  



niedziela, 15 września 2013

Japońskie klimaty w Edenie.

Coś tu azjatycko ostatnio u mnie...tym razem jednak za sprawą figurek do Edenu. Udało mi się wreszcie skończyć całość mojej robociej bandy do tego post apokaliptycznego systemu. Oto siły I.S.C.


Bardzo podoba mi się japoński duch tych modeli, wynikający z historii świata gry. Twórca projektu I.S.C.-sztucznej inteligencji, robotów, potężnych schronów dla ludzi, no ogólnie zachowania ludzkości w obliczu zagłady- był Japończyk. Maszyny oczywiście nieco zbzikowały, jak to zwykle bywa i zamiast dbać o ludzi zaczęły wyprawiać rożne dziwne rzeczy. Potężny Daymio już się prezentował, czas na resztę.
Sporej wielkości Ronin


Przeuroczy jest ten kapelusz, a potężne miecze budzą respekt. Maszyna do rąbania mięsa. W równie ślicznym nakryciu głowy- Kunoichi-kobieta(robot) ninja.


Totalnie nie maskujące wdzianko jej zrobiłem, jak na szpiega i infiltratora :)
Pora na Komuso

Uwielbiam ten model! Komuso to wędrowni żebraczy mnisi buddyjscy, rozpoznawalni po grze na flecie i kapeluszu wyglądającym jak kosz. Prawdziwi wyglądają tak:

wikimedia.org
Robocia wersja ma flet (plus kolumny) i łeb wyglądający jak kosz. Musiałem mieć ten model, bo przypomina mi jedną z komiksowych opowieści  o Usagim.


Na koniec kolejna kobieta-robot, Gejsza.


Prawdziwe gejsze maja więcej uroku, model jednak naprawdę fajny, zwłaszcza parasol. 




czwartek, 12 września 2013

Chińskie obrazki.

Dawno temu, kiedy to człowiek chodził do podstawówki (takiej porządnej, 8-klasowej, gdzie się uczyło dzieci a nie wytwarzało tony papierów) praktycznie co tydzień wpadał do biblioteki. Brał potem już do czytania co popadło, ot taki był głód słowa drukowanego. Pewnego razu pożyczyłem dwie pięknie wydane książki z chińskimi opowieściami o Królu Małp. Baśnie nie powiem fajne, egzotyczne, a same książki pełne barwnych ilustracji. Niby to tradycyjne chińskie malarstwo, ale takie żywe, dynamiczne. Coś podobnego w tamtych czasach widziało się niekiedy na opakowaniach chińskich glinek czy kredek. Tak mi się przypomniały te ilustracje kiedy trafiłem na obrazy współczesnych chińskich malarz, które bardzo mi się spodobały. Weźmy na przykład ten obraz pana Wang Kewei


Dzikość i barbarzyństwo tego starożytnego wodza aż biją z płotna. Co do dzikości to jeszcze to. Tygrysy.




Pełne gracji i uroku są też historyczne obrazy artysty Zhwei Tu (warto zajrzeć na jego stronę, gdzie jest wiele obrazów także w zachodniej tradycji, w tym urokliwe akty)




Jeszcze jeden malarz, Hongnian Zang (też warto zajrzeć na jego stronę). 


Dzięki temu filmowi można się dowiedzieć co obraz przedstawia

                                    

A nawet zobaczyć jak powstawał


                                   


Zang jest  autorem obrazu za którym kryje się wstrząsająca opowieść z nieodległej historii...



czwartek, 5 września 2013

Słowo oficera.


Nie jestem wielbicielem cesarza Wilhelma II, uważam że był nieszczęściem dla Niemiec i Europy (pozostając w kręgu rodziny to to samo myślę o carze Mikołaju II). Czasem mi Wilusia po ludzku żal, niepełnosprawność, utrata ojca, brytyjskie kompleksy.


Trafiłem jednak na ciekawą opowieść, dzięki której znów zwyczajnie po ludzku Wilhelm zdobył parę punktów u mnie. Opowieść oczywiście z czasów Wielkiej Wojny.
W niemieckiej niewoli od początku wojny znajdował się kapitan Robert Campbell z pierwszego batalionu pułku z East Surrey. 


Przebywał w obozie w Magdeburgu, gdzie w 1916 roku dotarła do niego informacja o poważnej chorobie matki. Nowotwór nie dawał jej szans na przeżycie. Zrozpaczony syn napisał do cesarza Wilhelma prośbę o zwolnienie z niewoli, by móc ostatni raz spotkać się z matką. Ku swemu zaskoczeniu Campbell otrzymał odpowiedz od cesarza, który zwolnił go na dwa tygodnie z niewoli. Pod jednym warunkiem, że da słowo brytyjskiego oficera iż wróci do Niemiec. Kapitan słowo dał, dotarł do łoża chorej matki, spędził z nią tydzień (drugi zszedł mu na podróż) i wrócił!. Słowa honoru dotrzymał (dotrzymali go tez jego brytyjscy przełożeni, którzy mogli przecież zmusić go do pozostania i olać umowę z cesarzem). Matka zmarła trzy miesiące po wizycie syna. On sam resztę wojny spędził w niewoli, by ponownie przywdziać mundur w czasie drugiej wojny. 
Gest cesarza, honor oficera...to wszystko na tle rzezi jaką była Wielka Wojna. 
Szczypta sympatii wobec Wilusia jednak się pojawia...