środa, 10 grudnia 2014

Błoto

Błoto...
Mokra, oślizła maź wciskająca się w buty, ubranie, oblepiająca twarze, dłonie, broń i ekwipunek. Pochłaniająca martwych i żywych. Błoto było nieodłącznym towarzyszem żołnierzy w okopach Wielkiej Wojny. 

Wkrótce też na księgarskich półkach zagości książka o takim tytule, pierwsza część powieściowego cyklu Michała Gołkowskiego "Stalowe szczury". Wkrótce myślę pojawi się więcej szczegółów tej ciekawie niezapowiadającej się pozycji wydawnictwa "Fabryka Słów". Na razie mały zwiastun.


wtorek, 11 listopada 2014

"Dzwony wojny"-krótko i subiektywnie.

Parę minut temu skończył się ostatni odcinek mini serii "Dzwony wojny" ("Passing Bells"). Przez dwa ostatnie dni TVP (koproducent serialu) zafundowała nam maraton z Wielką Wojną. Nie będę ukrywać że wyczekiwałem tej produkcji. Z kilu przyczyn, ot choćby dlatego że bardzo zazdrościłem polskim rekonstruktorom udziału w niej i przeogromnie byłem ciekaw jak temat zostanie przedstawiony. 
W sumie powinienem napisać iż niestety rozczarowanie. Muszę jednak oddać sprawiedliwość-to nie był serial dla takiego zgreda jak ja. Twórcy, przynajmniej brytyjscy, wyraźnie mówili że jest to serial dla młodzieży. Dlatego na przykład nie zobaczymy na ekranie ani jednej kropli krwi. Pewnie też dlatego twórcy chcieli pokazać jak najwięcej o wojnie, nie do końca przejmując się wiernością historycznym realiom. Tyle że uproszczenie mocno dotknęło samych głównych bohaterów. Prócz kilku wyjątków, oni, ich rodziny, mówią frazesami. Strasznie to wszystko górnolotne i jakieś takie nieprawdziwe. Matki boja się o synów, ojcowie jacyś zrezygnowani i totalnie nie patriarchalni. Nie poznajemy motywów młodzieńców by iść na ochotników, ot ma być wojna (z gazety obie rodziny wróżą jej wybuch i przebieg, na przykład atak przez Belgię, wszystko tuż po ultimatum wobec Serbii). Pojawiają się ich towarzysze, giną, a my nawet nie zapamiętujemy ich imion , bo wszyscy młodzi chłopcy wyglądają praktycznie tak samo. I tak szybko, przez 5 odcinków, kliszami przelatujemy przez Wielką Wojnę. Problemem jest chyba chęć pokazania jak najwięcej i gazy, i Somma i  jeńcy i dezerterzy i szok. I wojna jest bez sensu. Sens ma tylko dla polskiej pielęgniarki, bo Polska odzyska dzięki niej wolność (miły ten wątek polski, zwłaszcza z rentgenowskimi ambulansami Marii Skłodowskiej, choć nasza rodaczka w czasie w filmie nie wykona żadnego prześwietlenia). Szkoda, bo zmarnowano bohaterów tego serialu. Nie jestem jednak celowym odbiorcą serialu, nie będę więc więcej zrzędził.
No dobra, tylko jedna rzecz (z wielu do czepiania). Niemiecki bohater służy w 630 pułku. Rozumiem że zdecydowano się na fikcyjne jednostki (fikcyjny jest też pułk brytyjskiego bohatera), ale na Boga, 630! Przez całą wojnę Niemcy doszli do 364 pułków piechoty, 179 rezerwy i 123 Landwehry. Gdyby w 1914 mieli 630. pułków naprawdę byli by w domu nim spadły by jesienne liście. 
Acha, tytuł oryginału nawiązuje do pierwszego wersu wiersza Wilfreda Owena "Anthem for Doomed Youth", który pojawia się na końcu ostatniego odcinka. Trafność polskiego tytułu każdy oceni sobie sam.



sobota, 1 listopada 2014

1.XI

Uciekam w przeszłość, nawet przy takiej okazji jak dziś...


"W ogrodach i na polach brniemy w powodzi szumnej zwiędłych, pożółkłych liści...Żegnamy się z nimi na zawsze ;bo choć na wiosnę znowu się zazielenią drzewa, inne to już będą liście, a zresztą nie każdemu dane dożyć wiosny...
Te stosy liści zżółkłych, ścielących się pokotem po ziemi, są dla nas mieszczuchów symbolem tych pokosów Śmierci, która tragicznie bujne zbiera żniwo tego roku na polach Polski, Belgii i Francji. Miljony czaszek ludzkich zasieje Śmierć po ziemiach bliskich i dalekich-jakież zasiewy zejdą na wiosnę z tych krwawych, ludzkich ziaren?"
Kurier Lwowski, 1 listopad 1914.

wtorek, 19 sierpnia 2014

"Tak jakby wiedział"

Piosenka...


"Jakby wiedział" - "As IF He Knows" Eric Bogle
"To tak jakby wiedział.
Stoi blisko mnie
Jego ciepły oddech na mym ramieniu
Jego głowa nisko pochylona
Tak jakby wiedział 
Co przyniesie świt
Koniec wszystkiego
Dla mojego starego Banjo
I tak pomiędzy pikietami pod pustynnym niebem
Żołnierze Lekkiej Kawalerii chodzą pomiędzy swymi druhów by powiedzieć im ostatnie pożegnanie
A konie stoją tak cicho
Rząd za cichym rzędem
Tak jakby wiedziały.

Raz za razem
Jechaliśmy pośród kul i pocisków
Jechaliśmy do Piekła i z powrotem
Na ich silnych grzbietach
Raz za razem
wiodły nas bezpiecznie
ich śmigłe kopyta i mężne serca. 
Jutro pomaszerujemy na nadbrzeże
I pożeglujemy do naszych bliskich w kochanym kraju za morzami
A nasi lojalni i prawdziwi towarzysze 
Którzy o tak niewiele prosili a tak wiele dawali
Leżeć będą martwi w pyle.

Bo przyszedł rozkaz
Konie nie wracają
Mieliśmy je pozostawić, by stały się niewolnikami
Po tym wszystkim co dzieliliśmy
Po tym wszystkim co razem przeszliśmy
Podziękowaniem od Narodu będzie piaszczysty grób.
Nie możemy ich zostawić dla ludzi tu, wolimy widzieć je martwe 
Więc każdy z nas wpakuje kulę w łeb konia swojego druha
Bo ludzie tu są jak ich ziemia 
Dzicy, okrutni i twardzi
Więc Banjo, oto twoja nagroda..."

czwartek, 17 lipca 2014

Powiew Orientu.

No i ostatni moja banda do Malifaux. Tym razem w klimatach azjatyckich, Dziesięć Gromów. Lubię malować figurki w takowym, swego czasu pokazywałem tu moje bandy do Bushido. Dziesięć Gromów to taki miks chińszczyzny z elementami japońskimi. Ładnie wpisujący się w świat gry. Malifaux to jednak western (tyle że poza naszym światem) więc Chińczycy pasują. I tacy bardziej tradycyjni jak ci na fotach i tacy jak inna możliwa grupa-robotnicy kolejowi. 



Z takim towarzystwem można zrobić potyczki w takim klimacie :)




poniedziałek, 30 czerwca 2014

Z pól bitewnych.


Moje "wojowanie" ostatnimi czasy jest nieco ograniczone. Sprawy rodzinne trzymają mnie blisko domu, udało się jednak wyrwać na parę, jednodniowych wypadów w przeszłość. 
Po pełnym imprez związanych z Powstaniem Styczniowym ubiegłym roku, nastał czas posuchy. Dlatego impreza w odległym Ochędzynie, ucieszyła mnie i kamratów z 9.Roty. Dobrze było przewietrzyć carskie mundury, spotkać naszych "stałych" powstańczych przeciwników i wcielić się w czarne charaktery. To wyszło nam znakomicie, jak zwykle zresztą. Sama impreza była dobrze przygotowana, a rekonstrukcja długa i pełna "stałych" elementów. Które jednak bawią carskich sołdatów zawsze:). Całość zobaczyć można tu:


Ponownie w carskim mundurze, tyle że już w czasie Wielkiej Wojny  przyszło mi stawać dwakroć. Pierwszy raz w pięknych okolicznościach pod nowotarskiej Klikuszowej. Nie ma to jak bita z widokiem na ośnieżone Tatry:). Sama rekonstrukcja nawiązywała do wydarzeń 1914 roku, które wprawdzie miały miejsce dziesiątki kilometrów od Klikuszowej, sama miejscowość była jednak z nimi związana. Wokół Klikuszowej koncentrowały się wojska austro-węgierskie do uderzenia na Rosjan i bitwy limanowskiej. Sama rekonstrukcja była tyć za szybka ;). Jednak wrażenie z siedzenia w okopie szarpanym eksplozjami i zasypywanym szczątkami zasieków-bezcenne (w rzeczywistości byłbym już pewnie w stanie szoku pola walki). Wartością sama sobie jest towarzystwo starych i nowych znajomych. Acha, no i pierwsze "spalenie słońcem" w tym roku. Rosyjskie czapki maja potężną wadę-mały daszek (za to szeroki otok ma zalety kiedy sypie się na ciebie ziemia z wybuchów).


Drugi raz na krakowskim Forcie Batowice, który wcielił się na czas rekonstrukcji w twierdze Przemyśl. Ładny, dynamiczny film z imprezy do zobaczenia poniżej. 


sobota, 28 czerwca 2014

Wciągnęło mnie Malifaux.

Malowanie figurek do bitewniaków od dawna jest  jednym z moich  sposobów odreagowania rzeczywistości. Więcej maluje niż gram, mimo że szukam sobie jakiś ciekawych systemów także pod kątem zasad. Najważniejsze jednak są figurki, im bardziej w mojej zwichrowanej estetyce lub klimacie tym lepiej. Od dawna spoglądałem na system Malifaux, niedawno jednak się na niego zdecydowałem. Ciekawe zasady (karty pokerowe zamiast kostek), a przede wszystkim niesamowity klimat. Melanż Dzikiego Zachodu, steampunka, gotyckiej opowieści, czarnej magii. Co za tym idzie piękne figurki. w poprzedniej wersji gry wykonane z metalu, w nowej plastikowe. To mnie początkowo odstręczało, w moim małym móżdżku cena figurki przekładała się na jej ciężar.  A tu takie plastikowe chucherka. Przełamałem się jednak, oczarowany wzorami i nie żałuje. Tak wdzięcznych figurek do malowania jeszcze nie miałem. Dziwnie to brzmi ale farba i pędzelki po prostu je kochają. Przyjemność malowania. Żeby nie było za słodko, koszmarem czasem jest wcześniejsze sklejenie modeli. 
Na chwile obecną mam pomalowane trzy bandy. Pierwsza to klimatyczna meksykańska rodzinka Ortegów. 


Westernowy klimat, świetne pozy, szczypta steampunka. Po przeciwnej stronie estetyki Malifaux banda Nienarodzonych wiedziona przez Pandorę.


W klimacie szpitalno-zombistycznym gromadka doktorka McMourninga. 


Na swoją kolej pod pędzel czeka Dziesięć Gromów, by wnieść powiew orientu. 

wtorek, 24 czerwca 2014

Warto zobaczyć:"Jak wytresować smoka 2"

No dobra, po pierwsze bardzo dawno nic tu nie napisałem. Ani mądrego (co i tak rzadko) ani głupiego(co już prędzej się zdarzało). Główną przyczyną jest oczywiście Wielka Wojna, i próby pisania o niej na blogu Matka Stulecia (który ma też swoją stronę na FB, gdzie praktycznie co dzień pojawia się jakiś wpis). Po za tym oczywiście lenistwo;).
Spróbuję jednak co nieco nadrobić, poczynając od moich wrażeń po filmie "Jak wytresować smoka 2".


Pierwsza część w kinie mnie ominęła, zobaczyłem ją duuużo później w telewizji. Z niekłamanym zachwytem. Tak samo uwielbiamy (z córką) serial. Wspaniałe smoki, wyraziste postacie, humor i nienachalny dydaktyzm i jakaś taka prosta, acz życiowa, mądrość. W sumie nie odpowiada mi tylko polski tytuł-tresura zakłada podporządkowanie, wyższość jednej ze stron. Tutaj mamy do czynienia z zrozumieniem i przyjaźnią.
Druga cześć filmu ponownie zabiera nas na wyspę Berg, tym razem jednak 5 lat po wydarzeniach znany z pierwszej odsłony dziejów wikingów i smoków. 5 lat to sporo czas, Berg zmieniła się mocno, dojrzeli też bohaterowie. Czkawka to już prawie mężczyzna, z sypiącą się brodą (zarost pojawia się też na obliczach jego kumpli, ale tu z powodu zauroczenia Szpadką). W temacie brody pozostając to siwizna zdobi już zarost Stoika. Acha, Astrid wyrosła na piękną niewiastę.  Smoki zaś są nieco większe i równie rozkoszne. 
Nie zdradzając fabuły, to film o dorastaniu, zrozumieniu i przyjaźni, jak wspominałem wcześniej nie ma tu nachalnej dydaktyki. Jednak jak w życiu lekcja jest bolesna. Bo można coś odzyskać, ale trzeba liczyć się z tym że coś się straci. Kogoś, bardzo ważnego się straci. 
Wspaniale prezentują się krajobrazy, nowe smoki (Alfy są potężne i straszliwe), sceny lotów i walk. Wiele ujęć budzi zachwyt.Jest sporo humoru, parę scen chwytających za serce, parę kiedy ukradkiem (bo sala pełna jest ludzi) ociera się łzę.
Piękny, mądry, wzruszający film. Polecam.

środa, 12 marca 2014

Wzięło mnie na sentymenty.

No, tak. 20 lat temu (Jezuu, jak dawno) taka wiadomość zmroziła by mi krew w żyłach. Manowar grać będzie w Katowicach. Niecałą godzinkę turlania się pociągiem ode mnie. Bojciu ale kiedyś byłem zakochany w ich muzie. Teraz jestem zgrzybiałym piernikiem i od lat ich nie słuchałem. Nie mówiąc że po płycie "The Triumph of Steel" nie nagrali nic, według mnie, ciekawego. 
Nostalgia jednak pozostaje. Zaczęło się od pożyczonej od kumpla kasety "Fighting the World". Wtedy każdy z utworów był dla mnie hitem. Gdyby jednak wybrać ten jedyny ...ciężko...oj ciężko. chyba jednak "Defender"


Potem, w tym radosnym czasie kaset magnetofonowych, kupowało się następne i praktycznie zajeżdżało w "Kasprzaku". "Sign of the Hammer", kto wie czy nie najlepszy album. 


Słabiutkie "Hail to England", czy wreszcie "archetypiczny" Manowar czyli "Kings of Metal"


Ostatni na kasecie był "The Triumph of Steel". Prawie trzydzieści minut z Achillesem i Hektorem :)


Na studiach już wydawałem swoje stypendium na brakujące albumy, już na CD. Potem, no cóż potem, Manowar odszedł w zapomnienie. Czasem posłuchało się którejś z starych piosenek. Nowe albumy zupełnie nie podchodziły. 
A mówiłem już że w maju grają w Spodku? ;) Chyba trzeba by cofnąć na chwile czas o te dwadzieścia lat. 







sobota, 8 marca 2014

8.III

Prócz dnia kobiet, zmienionego w rytualne wręczanie habazi, chciałbym narodowego dnia Marii Skłodowskiej Curie.


Pośród tylu przeróżnych "narodowych" świąt, dni, obchodów chciałbym wspomnienia niezwykłej kobiety, która zmieniła świat. I mogła by być wzorem nie tylko dla kobiet. 
Chciałbym (co niezwykłe o czym mówiono w czasie ostatnich obchodów 11 listopada) żeby mówiono że wolna Polska, u zarania swej państwowości przyznała pełnie praw obywatelskich kobietom. Że możemy być dumni z Ojców naszej odzyskanej państwowości. Bo docenili Matki. 

środa, 5 marca 2014

Zabójcze śliczności. Część czwarta (bodajże)

Nie ma co ukrywać wieje tu pustką od pewnego czasu. Przyczyna główna to oczywiście blog o Wielkiej Wojnie. Jednak trzeba i tu czasem coś napisać, a swego czasu zacząłem opowiadać o moich ulubionych przedstawicielach broni palnej, więc ot kolejny typ. 
Karabin Maszynowy Lewis.

Australian War Memorial
Nie będę ukrywać że jest to maszynka z którą wiążą się moje plany rekonstrukcyjne. Wynalazek pułkownika Lewisa z 1911 roku, który popularność zyskał w Belgii i w Wielkiej Brytanii. chłodzona powietrzem, dość lekka broń, wprowadziła nową wartość na pole bitwy. Brytyjczycy wycofali z pułków piechoty ciężkie Vickersy (grupując je w Machine Gun Corps), a Tommys dali własnie Lewisy. Nie żeby byli początkowo z nich wielce zadowoleni, siła ognia jednak mniejsza, pojemność talerzowego magazynka także. Jednak wkrótce "belgijski grzechotnik"  pokazał swoje zalety. 

Australian War Memorial
Zalety tak spore iż Niemcy namiętnie wykorzystywali zdobyte Lewisy (przerobione wcześniej na własną amunicję). Właśnie na takim Lewisie z kamratami zamierzamy oprzeć nasze odtwarzanie niemieckich szturmowców. 


Sama zaś broń urzeka mnie wyglądem. Jak w przypadku opisywanego wcześniej pistoletu Mauser, wygląd mówi sam za siebie. Popatrz jaki jestem nowoczesny i jaki zabójczy. Cholera, za bardzo jestem dzieckiem industrializacji :)



środa, 12 lutego 2014

...

Da się tu zauważyć posuchę. Rzuciłem się w prace nad "Matką Stulecia".  co rusz odkrywam, nowe ciekawe, rzeczy, które próbuje tam przedstawić. Może inaczej, mi wydają się ciekawe. Bo czytelników jak na lekarstwo. I tak sobie piszę, sobie i muzom. Z rosnącym przekonaniem że pisać nie potrafię i ze jestem nudny. 

piątek, 17 stycznia 2014

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Klan Ito.

Gęsto i mroczno się robi od postów tyczących Wielkiej Wojny, warto by wiec może zmienić nieco klimat. Na bardziej wschodni i figurkowy.  Wykorzystując parę promyków słońca udało mi się dokończyć (choć bez wszystkich podstawek) moją bandę klanu Ito do systemu "Bushido"


Po dość odjechanym Kulcie Yurei, równie odjechany klan Ito. Jeden z możnych rodów świata gry, złowieszczy w swej naturze, a poprzez kontakty z tajemniczym wężowym kami (bóstwem) obdarzony gadzimi atrybutami. No może nie wszyscy są obdarzeni, ale niektórzy dość poważnie, na tyle że ich człowieczeństwo można bardzo mocno postawić pod znakiem zapytania. 


Ito Itsunagi, zuchwały następca przywódcy klanu, okazujący pogardę dla wrogów poprzez brak zbroi. Figurka w pozie może mało dynamiczna, ale robi niezłe wrażenie napięcia, oczekiwania na atak potężnych mieczy  (choć jak on jest w stanie machać dwoma katanami naraz nie mam pojęcia).



 Akimoto-jak widać tenże wojownik zgadział bardzo mocno. Fajny miks człowieka i kobry.


Sakura, jednak ta dama z kwiatem wiśni od którego ma imię niewiele ma wspólnego. Wężowa kapłanka o sercu zimnym jak ostrze jej noża.


Pozostając przy niewiastach, jeśli można jeszcze o niej tak powiedzieć, Ito Kaihime. Jak widać szczodrze obdarzona (bez skojarzeń) wężowymi łaskami. Bardzo ciekawy model, przyjemny w malowaniu.


Świątynni wojownicy. Bardzo ładne, bardzo samurajskie w wyglądzie figurki. Ślicznie im się szaty układają, nadając dynamizmu. 


Na koniec samuraje w wersji bardziej pancernej. Niestety temu na pierwszym planie zgubiłem sztandar (ale się znalazł, tylko go jeszcze nie pomalowałem), więc jest niepełny. Ciekawe zbroje i hełmy, figurki robią wrażenie jak przystało na obleczonych w zbroje samurajów. 
Oto cały mój klan Ito :). 

czwartek, 9 stycznia 2014

Z Tommym w tytule.

W 1815 roku w podręczniku dla brytyjskich żołnierzy jako przykładowy żołnierz wymieniany jest niejaki Thomas Atkins z 6. Pułku Dragonów. To miano, w zdrobniałej formie Tommy, stanie się  przezwiskiem dla brytyjskich żołnierzy, używanym zarówno przez nich samych, jak i ich wrogów.  W tytułach trzech książek o których chciałbym napisać pojawia się Tommy, ten z okopów Wielkiej Wojny. 

Pierwsza z nich to praca Richarda Holmesa "Tommy. The Brituish Soldier on the Western Front 1914-1918." Holmes jest jednym z moich ulubionych historyków zajmujących się tematyką armii brytyjskiej, jest znakomitym pisarzem i historykiem. "Tommy" stanowi część trylogii, wraz z opisywanymi tu swego czasu "Redcoat" i "Sahib". Na przeszło 600. stronach Holmes maluje obraz brytyjskich żołnierzy na froncie zachodnim Wielkiej Wojny. Od oficerów po prostych piechurów czy artylerzystów. Jesteśmy z nimi na tyłach, w okopach, na ziemi niczyjej, w obłokach trujących gazów. Dowiadujemy się co jedli, co pili, dlaczego nie lubili kolegów z moździerzami, za co nienawidzili lub kochali swych oficerów. Podobnie jak w pozostałych częściach  trylogii Holmes stara się oddać jak najbardziej obszerny obraz żołnierskiego życia. Tak ja poprzednio jest to opisane z wielką dozą sympatii, ale bez koloryzowania czy upiększania. Tommy może być i bohaterem i kanalią, może napoić rannego jeńca, ale także zadźgać go bagnetem, Autor nie boi się pisać o rzeczach nieprzyjemnych- o egzekucjach dezerterów, o chorobach wenerycznych. Obraz ma być pełny. Biel, czerń, szarość, w jej mrowiu odcieni. Nieszczędzi na przykład, za żołnierzami, krytyki anglikańskim kapelanom, chwaląc ich katolickich kolegów. Stara się weryfikować pewne mity, jak osławione stwierdzenie iż brytyjska armia "to lwy wiedzione przez osły". "Tommy" to znakomita praca i równie zajmująca lektura.


Z kolei książka Petera Doyla, której okładki widzimy powyżej , pozwala poznać dokładniej "techniczną" stronę Tommiego. Przede wszystkim zobaczyć na znakomitych fotografiach. Wyposażenie, broń, elementy musztry czy szkolenia to wszystko tu znajdziemy. Rzeczowo opisane i wzbogacone instrukcjami z epoki. Od zakładania maski przeciwgazowej (rożnych typów), obsługę karabinu maszynowego Lewis, po higienę stop (bardzo ważną, by uniknąć "stopy okopowej"). 


Wreszcie ostatnia pozycja autorstwa Andrew Robertshawa. Tym razem towarzyszymy Tommiemu przez 24 godziny w kwietniu 1918 roku. Towarzyszymy mu w walce, od nocnego rajdu do niemieckich okopów, poprzez atak gazowy i szturm niemieckich żołnierzy. Wszystko to w rekonstruowanym okopach. Ta niby dokumentalna relacja oparta na wspomnieniach, dziennikach bojowych daje niesamowitą możliwość "wejścia" w walkę.  Warto zajrzeć na stronę internetowa autora -http://andyrobertshaw.com/
Polecam te trzy książki wszystkim zainteresowanym brytyjską armią i Wielka Wojną.

sobota, 4 stycznia 2014

Kolejny rok...

Minął kolejny rok od zaćmienia słońca i kolejny rok blogowania. Kolejny rok życia. Trochę już wody upłynęło od stycznia 2011, kiedy postanowiłem przelewać w internet te niewielkie ilości tego co mi siedzi wewnątrz czaszki. Blog trwa, różne dziwne rzeczy się tu pojawiają, czasem nawet ktoś przeczyta. Mimo licznych błędów, literówek i stylu autora. Dziękuję Szanownym Czytelnikom :)
Co dalej? Mądre przysłowie powiada "Człowiek myśli, Pan Bóg kryśli." Plany jednak są, skończyć wreszcie książkę o żołnierzach brytyjskich z krakowskiego cmentarza (w tym roku powinienem ją zamknąć), są kolejne plany w rekonstrukcji historycznej, myślę o osobnym blogu o Wielkiej Wojnie. To wszystko plany, którymi mamie umysł przed obawami jakie niesie ten nowy rok. Dwa ostatnie lata też do łatwych nie należały. W sumie w pewien sposób pisanie bloga w nich pomogło. 
Dość smucenia! Czas zaćmienia trwa :)