poniedziałek, 31 grudnia 2012

Tam i bez powrotu, czyli jednak zobaczyłem "Hobbita"



Nie czekałem na "Hobbita", nie ekscytowałem się wieściami o adaptacji jednej z najważniejszych książek mojego dzieciństwa. Dlaczego? Peter Jackson. Nie mam nic do faceta, ale on już Śródziemie opowiedział.Tak, na "Władcę Pierscieni" czekałem i się ekscytowałem. Całość mnie nie zawiodła, choć do dziś czepiam się wielu rzeczy. Gdy zaczęły się pojawiać wieści o ekranizacji "Hobbita", pomyślałem "Tylko nie Jackson".  Chcę nowego spojrzenia, nowej wizji, innego snucia opowieści, innego filmu. Marzenia prawie się spełniły... miał być Del Toro. Hellboya II potraktowałem jako wprawkę wizualną do "Hobbita". Sprawa się rypła i został Jackson.  I już bez nadmiernych oczekiwań wylądowałem w kinie.

Tradycyjnie, moje plusy i minusy.
Plusy:
-wzruszyłem się i to nie raz, bo już przy słowach "W pewnej dziurze w ziemi..." stanęły mi w oczach łzy.
- pozostając przy początku filmu, wspaniałe sceny z Ereboru i atak smoka. Jest groza smoczej mocy i to bez ukazywania go w pełnej krasie.
- Martin Freeman jako Bilbo. Nic dodać nic ująć. Dla mnie Baggins idealny.


- zagadki w ciemności, czyli zgaduj-zgadula pomiędzy Bilbo i Gollumem. Cudowna scena, chyba najlepsza w filmie. Pewnie dlatego że w moim odczuciu najbardziej tolkienowska (choć nieco zmieniona co do książki, ale hasełko "Ja mam dziewięć" super:))
- Richard Armitage jako Thorin Dębowa Tarcza. Dumny krasnoludzki wódz. Ładnie stworzono jego postać w filmie (choć znów zmieniając Tolkiena), dużo epickich scen z jego udziałem. Za naiwnie (i głupio na końcu w scenie z Azogiem, scena jednak wizualnie ładna) ukazano relacje pomiędzy Thorinem i Bilbem.


- krasnoludy i banda Thorina i Erebor, zbroje, broń, pieśń -cała krasnoludzka kultura ukazana w filmie, bardzo mi odpowiada. Mam wśród przyjaciół paru bardzo wielkich miłośników krasnoludów i jestem ciekaw ich opinii :) I głupia rzecz, w czasie retrospekcji bitwy w Dolinie Azanulbizar wśród krasnoludów widziałem Gotreka ;) (pogromca trolli z świata Warhammera) Poważnie był tam tylko czuba nie miał zafarbowanego na pomarańczowo.

I jeszcze sporo innych rzeczy:)
Dobra, teraz minusy
-Radagast. Świetny, zabawny...tak ale nie z tej bajki. Może z jakieś o lapońskim szamanie?
-Azog... naprawdę czy potrzebny był jakiś czarny charakter? Jakieś zemsty? (pomijając kolejne zmiany w świecie Tolkiena). Azog wygląda tak:


Ja miałem wrażenie że oglądam złego brata bliźniaka Abe Sapiena z Hellboya...


- widowiskowość-to nie powinien być zarzut...ale scena z skalnymi gigantami to było przegięcie (plus "Z deszczu pod rynnę", bo wargi, płomienie, orki, orły to za mało potrzebne jeszcze jest urwisko). Zwłaszcza że wcześniej raczymy widza scenami nuuudnymi i wsadzonymi na siłę
- bo nie podoba mi się uczynienie z Hobbita całości z Władcą Pierścieni. Spotkanie Białej Rady(i parę innych scen) nie dość że nudne to zabiły w filmie to co najważniejsze było w książce. PRZYGODĘ!! Bo kiedy tą przygodę dostajemy, albo nawet coś zabawnego (krasnoludy w gościnie elfów na przykład) to zaraz potem jakieś smuty o Nieprzyjacielu, Czarnoksiężniku. To co w książce pojawiało się w kilku zdaniach, aluzjach, w filmie zmienia się najnudniejsze, przegadane, kawałki. Albo Radagasta-to przynajmniej zabawne bywa. Nie da się oprzeć wrażeniu że te sceny, choć zapewne są przemyślaną koncepcją twórców połączenia obu dzieł,  są nabijaczami czasu. Dobić do trzech godzin, dobić do trzech filmów. Dlatego marzył mi się inny reżyser, inni twórcy.
Film oglądałem w wersji "płaskiej" i z racji ograniczeń czasowych, polskim dubbingiem. Który okazał się bardzo fajny:) Szyc jako Gollum wypadł świetnie:)
Siedząc w kinowej sali na przemian miałem łezki w oczach, szeptałem "Jezu, po co oni to tu wsadzili..." zachwycałem się, momentami nudziłem. Mocno mieszane uczucia. Warto jednak było przekroczyć próg i wybrać się na to wyprawę. Choć nie będę ekscytował się i nadmiernie oczekiwał jej następnego etapu.



środa, 26 grudnia 2012

Świąteczny nastroj

Ciepły, świąteczny klimat. Z córką sklejamy brytyjskich piechurów do systemu "Bolt Action"



Czyż można chcieć czegoś więcej :)

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Boże Narodzenie...


Gdy stałem kiedyś w mroźną noc, dygocząc wśród zamieci,
Znienacka jakiś dziwny żar w mym sercu płomień nieci:
I kiedym podniósł trwożny wzrok, by ujrzeć, co się pali,
Dziecię płonące niby stos zjawiło mi się w dali.
Prażone przez straszliwy żar, z ócz słone lało zdroje,
Na próżno pragnąc morzem łez płomienie zgasić swoje,
"Zaledwiem przyszedł na ten świat", powiada, "w ogniu płonę,
Lecz nikt nie przyjdzie, by w nim grzać swe serce wyziębione!
Pierś ma niewinna - oto piec, opałem cierń jest goły,
Miłość to żar, westchnienia - dym, hańba i ból - popioły;
Podkłada Sprawiedliwość drew, a Litość w węgle dmucha,
Żeliwem pieca zaś jest fałsz i brud ludzkiego ducha;
Skoro więc zbawić ludzi mam, a żar mnie straszny spala,
Roztopię się i własną krwią grzech zmyję, co ich kala."
To rzekłszy, Dziecię znikło gdzieś; wyrwany z osłupienia,
Pojąłem nagle, że jest dzień Bożego Narodzenia.

Robert Southwell


wtorek, 18 grudnia 2012

...

W wszystkim co się dzieje wokół mnie ostatnio jakoś brakuje jasnych barw i krztyny inspiracji, by cokolwiek ciekawego napisać. Nie będę  pisać o ponurej pogodzie i ludzkiej głupocie (także mojej własnej).
Parę drobnych iskierek, jak zawsze jest.
Jak radość mojej córki i fascynacja jej nową,ulubioną kreskówką. 


Piękna jest ta bajka. Prosta i dobra. 

sobota, 8 grudnia 2012

Zombioza

Nie jestem specjalnym fanem zombi, a tego teraz wszędzie pełno. Znaczy się w telewizji, filmie i innych pop kulturalnych mediach. W sumie dla mnie najlepsze nieumarlaki to brytyjskie "28 dni później" i "Wysyp żywych trupów". Czasem, najczęściej potem żałując, zobaczę któryś z odcinków "Walking Dead". 
Zbliża się jednak nowy filmy, którego zwiastun mnie zaciekawił. To "World War Z", na podstawie książki Maxa Brooksa.


Twórcy zdaje się gotują nam tu zombistyczną pandemię. Porażają mnie w tym zwiastunie sceny z tłumami zombi. Masa ciał przewraca autobus, (nie)żywa piramida, stos ciał prący po sobie do góry. Te dajmy na to 80 kilo człowieka, pozbawione instynktu samozachowawczego, biegnące do przodu. Razy 100, 200, 1000 !!! Co za przerażająca siła. Jak rwąca rzeka. Tak wyglądały bitwy starożytności gdzie masy wojowników przepychały się wzajemnie, aż nie pękł szyk jednej z stron. Potem już tylko rąbanie uciekającego mięsa. 
Co zapowiada się też fajnie w tym filmie, to przeniesienie akcji poza USA, do Izraela. Jejku, jak sobie przypomnę ciasne, klaustrofobiczne uliczki starej Jerozolimy, dodać do tego stada zombi, MAKABRA (taki fragment miga w zwiastunie).
W sumie jest jeszcze jeden film o zombi, ciekawie się zapowiadający. W sumie to nawet będzie love story:)


Fajne scenki z "egzystencji" zombi i okazuje się że zombi też mogą się czegoś bać... są stwory paskudniejsze od nich. Och i miłość, która pokonuje nawet zombiozę. Buuu ;)

sobota, 1 grudnia 2012

Minął tydzień...

Trudno mi uwierzyć, że minął już tydzień od konfederackiego szwędania się po mojej okolicy. Szwędanie pozostawiło pewne ślady, czy to w telewizji (gdzie niestety widać moje braki w wyszkoleniu, musztra kurde musztra), czy to na stronie biblioteki, gdzie mieliśmy spotkanie. Tu gwoździem programu  były opowieści i zdjęcia naszego Kaprala z podroży do Ameryki. Jeszcze załapaliśmy się do kategorii gości niezwykłych przeuroczej kawiarenki
Sam zaś miniony tydzień był koszmarem.  Choroby, praca, ludzka małość i podłość, wszystko razem skrajnie mnie zdołowało. Na szczęście nie wymazało z pamięci wspomnień o sobocie. Parę drobnych iskierek radości też było, wreszcie skończyłem czytać książkę o Zulusach. przyszła paczuszka z nowymi figurkami. Ot, takie tam drobiazgi. 
Coś od posłuchania na koniec...