sobota, 29 września 2012

Moja mowa.

Jest pożytek z programów typu "talent show". Trafić można na taką perełkę.


Mocne, brutalne, industrialne dźwięki (Rammstein:)) cudownie zgrywające się z śląska mową. Mój język, wzgardzony przez Niemców i Polaków, a nawet samych Ślązaków, powoli wraca do łask. I to nie w jarmarczno-wicowej formie, która jest jakimś wynaturzeniem, tylko zwyczajnie jako język codzienności i artystycznego wyrazu. Od zawsze dziwił mnie brak śląskiego w rocku, w metalu (choć próby bywały), tak jak nadal dziwi mnie nie sięganie do bogactwa tradycyjnych pieśni, choćby tych zebranych w XIX stuleciu przez doktora Juliusza Rogera.  
Można, a nawet trzeba Śląsk tak opowiadać.


Tylko po co? Zadałem sobie takie pytanie...Moja śląskość przeżywa pewien kryzys. Mierzi mnie moje własne plemię, które zmieniło się w plemię "kabociorzy". Mierzi mnie polityka mojego państwa, które ma gdzieś moją historię, mój język, mój region. Nie potrafię znieść tych którzy robią ze mnie wroga, separatystę, zakamuflowane opcje. Tych którzy wtrącają się w muzealne wystawy, bo są za niemieckie. Na Boga to Niemcy zmienili ta krainę i tych ludzi. Maszyna parowa zmieniła wiecznie pianych Ślązaków w ludzi pracy. To z gorzałą, a nie Prusakami walczył ksiądz Ficek (wpierany przez króla Prus). Nie potrafię znieść tych którzy jakoby śląskość reprezentują, na rożnym poziomie i miejscach. Felietonistów którzy gnoją wszystkich którzy mają czelność myśleć inaczej i uważają siebie za namaszczonych i namaszczających. Przywódców ugrupowań, zakochanych w własnym głosie, którzy pier... bez sensu i dziwią się że potem używa się ich słów przeciw nim, a naprawdę przeciw wszystkim Ślązakom. Mówią o autonomii i rozsądnym wydawaniu pieniędzy a pozwalają topić miliony w remoncie stadionu. Nauczycielek, które wstydziły się i tępiły śląski, a teraz robią z siebie wyrocznie regionalizmu. 
Te tysiące ludzi deklarujący na spisie swą śląskość, dziesiątki wspaniałych książek i regionalnych projektów to wszystko jest marnowane...straszliwie marnowane.
Masa żółci mi się tu wylewa... cóż taka karma. Uciekłem od śląskich spraw (zresztą inni zajmują się nimi lepiej), wolę dzieje wojny secesyjnej, losy brytyjskich żołnierzy, kolonialne wojny XIX stulecia. Wszystko to co mnie po prostu nie boli, tylko fascynuje. 
Bo u mnie ze Śląskiem jest jak w wierszu Herberta, trawestując jego słowa-Na taka miłość mnie skazali, taką przebodli mnie Ojczyzną.  

...

Pustawo było tu ostatnio. Miniony tydzień poświęciłem na walkę z przeziębieniem. Oczywiście nie na L-4, tylko mężnie (kretyńsko) w pracy. Zaowocowało to na przykład taką sytuacją że gadam, gadam i tracę oddech i czuje że zaraz padnę. No i niestety także tym że nie spędzam tego weekendu w Niepołomicach na imprezie historycznej Pola Chwały. 
Wieczorami, kiedy dom powoli zasypiał, pakowałem się pod kołdrę nafaszerowany lekami i umilałem sobie "kuracje" kolejnymi odcinkami "Spartakusa". 
Zresztą marazm totalny, muszę wsiąść się nieco w garść popisać tu (jest parę przemyśleń), pisać o moich Brytyjczykach, może coś pomalować z figurek, póki jest słoneczko. 
W ostatnim temacie całkowicie mi odpaliło i kupiłem sobie zestaw startowy do nowego Warhammera 40000. Urzekły mnie jednak figurki (co dziwne jeśli chodzi o GW) i będzie to odmiana po Dust. Wreszcie będę mógł użyć innych kolorów niż khaki, szarości i brudne zielenie :)
To wszystko czeka na malowanie...





poniedziałek, 17 września 2012

Eskalada A.D. 1918

Eskalada to najprostszy sposób na dostanie się na mury wrogiej twierdzy, jeśli najprostszy to znaczy że najbardziej ryzykowny i krwawy. Potrzeba tylko drabin i zdeterminowanych żołnierzy żeby na nie się wspięli.  Proste. 
Acha, obrońcy mogą nieco przeszkadzać.
W trakcie lektury kolejnej książki Richarda Holmesa, trafiłem na opis francuskiego miasta Quesnoy. Dokładniej jego wzniesionych przez znakomitego wojskowego architekta Vaubana umocnień. Wśród opisu redut, fos, sztucznych jezior wzmianka o ostatnim oblężeniu w dziejach twierdzy i jej zdobyciu eskaladom w listopadzie 1918 roku.

http://www.nzhistory.net.nz
Tego wyczynu, pasującego raczej do minionych wieków, a nie lat Wielkiej Wojny, dokonali nowozelandzcy żołnierze. 4 listopada "Kiwi" wiedli natarcie na niemieckie pozycje, których częścią było Quesnoy. Dawne mury zgruchotane były ogniem ciężkiej artylerii, trzeba tylko było jeszcze zdobyć miasto za nimi. Po drabinach, przez wyłomy jak dwieście, trzysta lat wcześniej Nowozelandczycy wdarli się na umocnienia i wyzwolili miasto po 4 latach niemieckiej okupacji. Ten wyczyn upamiętnia piękna tablica na fortecznym murze.


Jedna z milionów niesamowitych historii z czasów Wielkiej Wojny.
Dlatego tak kocham historię...nigdy nie przestanie mnie zadziwiać.


wtorek, 11 września 2012

Opowiadanie na nowo.

W sobotę byłem z córka w kinie. Przed uroczym filmem o wróżkach, pojawił się o taki zwiastun:



Czego tu nie ma- Mikołaj (choć bardziej niż święty zalatuje Dziadkiem Mrozem, w oryginale ma nawet rosyjski akcent), Wielkanocny Zając, Wróżka Zębuszka (w wersji łagodnej, a nie tej z Hellboya;)), Piaskowy Dziadek (tu zwany ludkiem). No i Jack (czemu nie Jacek?) Mróz. Ekipa z dziecięcej wyobraźni. Uwspółcześniania i wydziwiania z legendami była już cala masa. Można zapytać po co. Mnie ten zwiastun ucieszył. Lubię jak na nowo próbuje się opowiadać stare historie. Różnie, najczęściej kiepsko, to wychodzi świadczy jednak o jednym. Że świat może się zmieniać, ale pewne sprawy w kulturze będą zawsze trwały.  Mikołaj może machać szablami, ale nadal jest Mikołajem, a Zając Zającem ;). Czuję wtedy że nie rożnie się wiele od tych, którzy przed stuleciami  z otwartymi ustami słuchali bajań przy ogniu, albo wgapiali się w czarno-biały telewizor z którego głośników sączyły się słowa piosenki, o takiej


Autentycznie w oczach stanęły mi teraz łzy przy słuchaniu:). 
Potem jeszcze trafia się na taki zwiastun.


Bo przecież dlaczego Jaś i Małgosia, którzy w młodym wieku uskutecznili spalenie wiedźmy, nie mieli by kontynuować tego procederu? Film zapewne z mojej ulubionej kategorii-tak głupi że aż fajny:).



czwartek, 6 września 2012

Jasna strona ciemnej strony.


Słodka piosenka, słodko-gockiej :) animacji. Szkoda tylko że rzadko jest jasna strona ciemnej strony....
Złapałem jakieś obrzydzenie do pisania, cierpi na tym moja praca nad żołnierzami brytyjskimi. Utknąłem na Durham Light Infantry i ciężko ruszyć dalej. Mimo wszystko chciałbym do końca roku mieć większość materiału zrobionego i spróbować szukać wydawcy. Choć w powodzenie tego raczej wątpię.

poniedziałek, 3 września 2012

Dobra sobota, bo w dobrym towarzystwie.

Jak już wspominałem sobota była dobrym dniem. Ot, w Krakowie postanowiono sobie urządzić Piknik Lotniczy. Przy tej okazji prezentują się też grupy rekonstrukcyjne. 14. pułk piechoty z Luizjany postanowił  pokazać co nieco. To co nieco objęło również moją osobę. Pod wodzą kaprala Smednira dzielna gromadka Południowców (plus jeden Jankes) i przećwiczyła musztrę i grzmiała z karabinów. Nie powiem już jak dobrze się prezentowała :)




Trochę też narozrabialiśmy, bo z masztu w obozie rekonstruktorów zniknął sztandar USA, zastąpiony przez sztandar CSA. Rekonstruktorzy dominowali XX-wieczni. My (przynajmniej w sobotę) byliśmy najstarsi. Ci najwspółcześniejsi bawili się na przykład tak. 


Piknik odbywał się na terenie Muzeum Lotnictw Polskiego, więc była też okazja do pozwiedzania. Jak się okazało kompania i na lotnictwie znała się przednie, zwiedzanie było bardzo konstruktywne. Mnie co oczywiste oczarowały zbiory muzeum z czasów Wielkiej Wojny.





Nieźle abstrakcyjne było paradowanie w XIX-wiecznym mundurze wśród samolotów (na ziemi i w powietrzu, te latające nie przeszkadzały nam jednak w dyskusjach;)) i barwnego (mimo szarej pogody) rodzinnego pikniku. Już nie mówiąc że na twarzy zafundowałem sobie epokowy zarost :). 
Było przednio.

niedziela, 2 września 2012

...

Z racji braku weny (spowodowanej wieloma czynnikami), tylko zdjęcie z wczoraj. A wczoraj był dobry dzień. Postaram się o nim jutro napisać.