poniedziałek, 28 lutego 2011

Piosenek na doła ciąg dalszy.

Z racji mojego bardzo "średniego" nastroju ciąg dalszy piosenek w tym nastroju mnie utrzymujących....

While your lips are still red.




Nightwish bez Tarji, ale na szczęście też bez Anette Olzon (pewnie ma swoich fanów, ale dla mnie ma głos jak Spice Girls i jakąś taką odpychająca aparycje). W sumie chłopcy pokazali ze nie potrzebują wokalistki i dali by sobie radę sami. Bez Tarji jednak to nie ten sam Nightwish... Bardzo fajny teledysk, z fragmentami filmu z którego ścieżki dźwiękowej pochodzi utwór, z naprawdę piękną kobietą...


Boy and the ghost




Tarja, bez Nightwisha, z swojej solowej płyty "My winter storm". Smutna piosenka po prostu. 


Sound of silence




Totalny klasyk, totalny evergreen. Dwóch facetów, Simon i Garfunkel, jedna gitara i piosenka która mrozi szpik w kościach. Ile można wyczarować tylko, raczej aż, głosem, kilkoma brzdęknięciami o struny i znakomitym tekstem, za którym kryje się tragedia. Po prostu dwóch gości w sweterkach na scenie i słucha się z otwartymi ustami. 
Kiedy zobaczyłem film "Watchmen" i scenę pogrzebu Komedianta 
http://www.youtube.com/watch?v=eXNc53rIFe8
wiem że tą piosenkę chciałbym mieć zagraną na pogrzebie.


Who by fire




Leonard Cohen, kolejny klasyk...i w sumie tyle, żaden komentarz niepotrzebny. Piosenka mówi sama za siebie...


1916




Grupa Motorhead, brzydki jak noc Lemmy i jedna z najpiękniejszych i najsmutniejszych piosenek jakie znam. 
"The day not half over and ten thousand slain,
And now there's nobody remembers our names,
And that's how it is for a soldier."
Te słowa i grób Gurkhi, o którym kiedyś pisałem, natchnęły mnie do pewnego projektu, który być może ruszy wkrótce jako osobny blog. 
To tyle na dziś piosenek, trochę jeszcze ich zostało. Po za tym oglądam drugi sezon "Doctora Who" i jestem po odcinku "Girl in the fireplace". Dla mnie najlepszy odcinek tego serialu jaki dotychczas obejrzałem! (tuz za nim "Empty child" i "Doctor dances")







piątek, 25 lutego 2011

"Nadreńskie bękarty"

Skończyłem własnie bardzo ponurą książkę. "Kaisers holocaust. Germanys forgotten genocide and the colonial roots of nazism". (Zapomniane niemieckie ludobójstwo i kolonialne korzenie nazizmu). Opowiada ona głównie o niemieckiej kolonizacji Afryki Południowo-Zachodniej i stłumieniu powstań ludów Herero i Nama (Hotentotów).
Praktycznie o wytępieniu tych plemion, o ludobójstwie, obozach koncentracyjnych, eksperymentach medycznych na więżniach...Wszystkim tym co na jeszcze większą skale powtórzy się  w latach II wojny światowej. Niemiecki kolonializm, teorie rasowe stworzone właśnie w koloniach, pseudo naukowe wywody eugeników,  rasistowskie prawa staną się podstawą dla nazistowskich Ustaw Norymberskich, praw "czystości krwi i rasy", nawet wizji niemieckiej "przestrzeni życiowej" na wschodzie Europy.
Na kartach tej książki po raz pierwszy zetknąłem się z "nadreńskimi bękartami"...
Po podpisaniu zawieszenia broni 11 listopada 1918 roku niemiecka Nadrenia znalazła się pod okupacją wojsk alianckich. Wśród wojsk francuskich było kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy z koloni, takich jak na  przykład ci czarnoskórzy Senegalczycy.


 Dla Niemców była to oczywista obelga, "Senegalskie dzikusy"  - tak ich powszechnie nazywano. Niemiecka prasa rozpisywała się o ich domniemanych mordach, grabieżach, a przede wszystkim gwałtach. Nawet w brytyjskich gazetach pojawiały się zdania o "czarnym horrorze nad Renem"! Niemcy, a zwłaszcza niemieckie kobiety, miały unikać nawet najmniejszych kontaktów z okupantami, zwłaszcza czarnoskórymi. Był to patriotyczny, narodowy obowiązek. No , jak wiadomo, pewnych rzeczy przeskoczyć się nie da. Zwłaszcza jeśli chodzi o miłość, pożądanie, ciekawość "egzotyki"... Niemieckie kobiety wychodziły za maż za Senegalczyków.  Romansowały z nimi i zapewne obie strony miały z tego kupę mniej lub bardziej  zdrowej zabawy...Potem rodziły się dzieci...Śliczni mali Mulaci...Dla ich matek, które nie wyjechały z swoimi mężami, a zwłaszcza dla tych dzieci rozpoczął się koszmar. Dla społeczeństwa stały się dowodem niewierności wobec narodu. Spotykały ich szykany i dyskryminacja. Ciemnoskórzy, mali Niemcy stali się "nadreńskimi bękartami".
Kiedy nadeszła III Rzesza, te kilkaset dzieci, stało się zagrożeniem dla rasy niemieckiej. Już w kwietniu 1933 roku Hermann Goring (jego ojciec był pierwszym niemieckim komisarzem Afryki Południowo - Zachodniej)
nakazał określenie ich dokładnej liczby i miejsca zamieszkania. Później nazistowscy specjaliści od rasy, którzy szlify zdobywali badając Afrykanów w niemieckich koloniach lub tylko ich czaszki i szkielety dostarczane z obozów koncentracyjnych, przebadali ich grupę. By określić rozmiar zagrożenia dla czystości  niemieckiej krwi...Wniosek był jeden, należy "zapobiec ich rozmnażaniu". Nazistowski minister rolnictwa (sic!) pisał :" Jest kluczowym eliminacja pozostałości z Czarnej Hańby nad Renem(...) jako Nadreńczyk żądam sterylizacji wszystkich Mulatów, którzy zamieszkują pośród nas." W 1935 roku pojawił się pomysł deportowania ich do Afryki. Sprawę w swoje ręce wzięło Gestapo, powołując Specjalną Komisje Numer 3. Wiosną 1937 roku Komisja przystąpiła do akcji. Policja odebrała chłopców i dziewczynki z domów, szkół i przewiozła do szpitali, gdzie operacyjnie je wysterylizowano. 400 dzieci, w zasadzie już nastolatków...Pozbyto się straszliwego zagrożenia dla niemieckiej krwi i rasy...Jedne z wielu ofiar nazizmu...
 -------------------------------------------------------------------------------------------------------------
A u mnie nieciekawie...nie wiem czy będę pracował od września, moja żona tak samo...moja "kariera" prowincjonalnego belfra zdaje się dobiegać kresu... wczoraj postanowiłem iść na kurs operatora wózków widłowych.

wtorek, 22 lutego 2011

Brak weny...

Chwilowy brak weny spowodowany dołowaniem się...nawet piosenki nie pomagają ;)
Musze się wziąć  w garść...w sumie może czasem ktoś mnie czyta.

piątek, 18 lutego 2011

USS Housatonic

17 styczeń 1864 rok, pięć i pół mili od portu Charleston...
O czym myślał oficer Crosby pełniąc wachtę na pokładzie unijnego slupa "Housatonic"? O rodzinie, czekającej gdzieś na niego na Północy? O nudzie służby na okręcie blokującym  jeden z portów zbuntowanego Południa? O jakimś dobrym alkoholu i gorącej kobiecie? Na pewno nie o losach swego okrętu i miejscu jakie odegra w dziejach konfliktu zwanego amerykańską wojną domową.


"Housatonic" zwodowany został w listopadzie 1861 w Bostonie i praktycznie od razu przydzielony  do jednej z eskadr blokujących porty południa, konkretnie Charleston. Blokada to nudna służba...Z rzadka przerywana akcjami bojowymi. W styczniu 1863 okręt bierze udział w walkach z dwoma konfederackimi  pancernymi taranami- "Chicora" i "Palmeto State"- próbującymi, bezskutecznie, przerwać blokadę portu.


W kwietniu "Hausatonic" przechwytuje statek "Neptune", w maju "Secesh", oba były łamaczami blokady, statkami próbującymi utrzymać zaopatrzenie dla konfederatów. Załoga okrętu brała udział w ostrzeliwaniu Fortu Wagner (Battery Wagner), jednej z kluczowych pozycji w umocnieniach Charleston, w czasie unijnego szturmu na fortyfikacje. Szturmu nieudanego i osławionego bohaterstwem czarnoskórych żołnierzy Unii.


Tak więc "Housatonic" był jednym z wielu okrętów pełniących służbę blokującą. Rutyna służby, cały czas w pogotowiu, silniki pod parą, a już jakiś łamacz blokady się pojawi. Ale tak na prawdę to nuda, rutyna...
Tuż przed dziewiątą wieczorem  17 stycznia 1864 roku oficer Crosby dostrzegł nieznany obiekt sto jardów od okrętu. Morze było spokojne, praktycznie bez fal, a obiekt, początkowo wyglądający jak dryfująca kłoda, zbliżał się coraz bardziej. Wkrótce było jasne ze to nie kłoda, tylko lodź o nieznanym dotychczas kształcie. Łódź ewidentnie starająca się uderzyć w burtę "Housatonica". Pokład rozbrzmiał dzwonkami i gwizdami, marynarze i marines w pospiechu zajmowali swe pozycje, zerwano łańcuch kotwiczny, maszyny ożyły by umknąć dziwnemu przeciwnikowi, rozbrzmiały pierwsze strzały. Dwie minuty od pierwszego kontaktu z przeciwnikiem, potężna eksplozja uniosła kadłub okrętu wysoko w górę. Slup szybko zaczął tonąć. Załoga zdążyła  spuścić dwie szalupy, część marynarzy wspięła się na maszty, które pozostały nad powierzchnią morza Zginęło dwóch oficerów i trzech marynarzu. Pierwsze w historii ofiary ataku łodzi podwodnej.


CSS "Hunley" , konfederacka lodź podwodna, która przyczepiła do burty "Housatonica" potężny ładunek wybuchowy i go zatopiła, nie wróciła z swej dziewiczej misji bojowej. Zatonęła wraz z całą załogą.

poniedziałek, 14 lutego 2011

Verne w powietrzu.

Były już podmorskie głębiny i wielkie armaty, czas na statki powietrzne. Verne wysyłał swych bohaterów w przestworza nie tylko balonem (na pięć tygodni), ale tez maszynami takimi jak te...


To ilustracja z książki "Robur zdobywca". W oryginalnym wydaniu jest 48 obrazków, z których mnie szczególnie podoba się ten:


Aeronauci krzątający się przy maszynach i olinowaniu, jak na statku, tyle że nie fale mórz tnie dziób tego okrętu...I jeszcze maszyna latająca z kontynuacji "Robura"-"Pan świata"


Nie sposób nie zakochać się w tych ilustracjach, w tym klimacie XIX fantastyki, pełnej podziwu dla rozwoju techniki wieku pary i początków elektryczności. Prawie można zapomnieć o sytuacji robotników i kolonializmie...Nie dziwota iż tak popularny jest dziś steampunk.
Ten klimat, plus wątki z Guliwera, a przede wszystkim mądrą baśń, najpiękniej przedstawił japoński twórca Hayao Miyazaki w filmie "Laputa. The castle in the sky."


 Projekty maszyn urzekają, tu widać potężny powietrzy pancernik i umykające  mu ornitoptery piratów.


Myślę że Verne pokochałby ten film. Kraina w której toczy się część akcji, tej na powierzchniowej, przypomina mi moją ziemię, Górny Śląsk. Jasne są różnice, ale i tu i i tu kopalnie (choć w filmie nie węgla), linie kolejowe, fabryki i górnicze osiedla. Gdyby ktoś kiedyś kręcił steampunkowy film o Śląsku tak to powinno wyglądać. Ktoś też powinien napisać stempunkową powieść lub opowiadanie z akcją na Śląsku. Bo gdzie znaleźć w Polsce ziemie bardziej naznaczoną rewolucją przemysłową?

piątek, 11 lutego 2011

Verne i działa Kruppa.

Kontynuując temat ilustracji do powieści Juliusza Verna, to co faceci lubią najbardziej, czyli wielkie...działa ;)
Te ilustracje pochodzą z książki " Pięćset milionów hinduskiej księżniczki", której przyznam nie czytałem. 



Działo robi wrażenie :) A tu produkcja:




Powieść pochodzi z 1880 roku, czyli minęło już parę latek od wojny francusku-pruskiej, w której Francuzi przekonali się boleśnie o skuteczności nowoczesnej artylerii. Na przykład dział Kruppa z Essen.
Trafiłem kiedyś na kolekcję kart pocztowych z okresu I wojny światowej, wśród nich kartki z działami Kruppa.


Pracowite gnomy z Essen przy pracy. Nawet baśniowe stwory wspierały niemiecki wysiłek wojenny...




Niemieckie pozdrowienia z Essen, naprawdę wielkiego kalibru...
W następnym wpisie wzniesiemy się w powietrze...

środa, 9 lutego 2011

Verne

Wczoraj minęła rocznica urodzin Juliusza Verna. Nawet z tej okazji logo Google zmieniło się w Nautilusa i można było, niczym kapitan Nemo, zanurzyć się w głębiny. Jako dzieciak zaczytywałem się powieściami francuskiego fantasty. Zawsze wrażenie robiły na mnie ilustracje, szczególnie te stare, niektóre jeszcze z XIX wieku, albo utrzymane w takim klimacie. Szczególnie jak wyobraźnia rysownika mierzyła się z wyobraźnią Verna. Z takich ilustracji Czesi zrobili nawet film!  Postanowiłem poszukać w sieci rysunków do powieści Verna i zobaczyć czy jeszcze na mnie działają. Trafiłem na stronę z ilustracjami oryginalnych wydań.(http://jv.gilead.org.il/rpaul/)
No i parę naprawdę mnie urzekło...
Na początek "20 000 mil podwodnej żeglugi"


Aparaty tlenowe nurków i hełmy są niesamowite, w tle Nautilus. I jeszcze ten podwodny spacer.

.
No i może coś z Nautilusem...


Przypomina współczesne łodzie podwodne. Jednocześnie jednak widać jego podobieństwa do ówczesnych tworów techniki. 


To konfederacki okręt podwodny "Hunley" Ta napędzana siłą mięśni załogi lodź dokonała pierwszego udanego podwodnego ataku na okręt nawodny, zatapiając w 1864 roku unijny okręt "Housatonic".
"Hunley" zatonął w czasie swej pierwszej bojowej misji, został jednak niedawno wydobyty i odrestaurowany, więcej można znaleźć tutaj-  http://www.hunley.org
Natomiast budka obserwacyjna na dziobie Nautilusa:


Przypomina podobne rozwiązanie z "Monitora"
To w tej budce znajdowała się sterówka okrętu.
CDN... 

poniedziałek, 7 lutego 2011

Being human UK VS Being human US

Jeśli jest coś fajnego w świecie telewizji, filmu, a nie zrobili tego Amerykanie, możemy być pewni że wykupią do tego prawa i zrobią to po swojemu.Tak tez się stało z brytyjskim serialem "Being human".  Ot mieszkanie w Bristolu, a w nim troje współlokatorów. Wampir, wilkołak i duch dziewczyny. Mitchell, George i Annie. Cała trójka chce jednego, pozostać ludzką istota, mieć zwykłe życie...na ile się da.Serial jest fajny i to bardzo, tworzy własną mitologię dla istot nienaturalnych, no i pokazuje zmagania z życiem, a bohaterowie są bardziej ludzcy niż im się samym  wydaje. Amerykanie maja już swoja wersję...Nie widziałem jeszcze, recenzje są różne i skrajne, jak to z remakiem...Jedno co mogę porównać to obsadę i też głównie na oko :)
Wampir
bbc.co.uk
Mitchell, wampirem został w czasie I Wojny Światowej, czyli nie taki stary krwiopijca. Z wyglądu bardziej emo :), ale potrafi pokazać kły...masakra w pociągu brrrr... Gra go irlandzki aktor Aidan Turner, co ciekawe wkrótce w obsadzie "Hobbita", jako jeden z krasnoludów.
No i wersja US

syfy.com
Żeby było śmieszniej nazywa się Aidan, a gra go Sam Witwer. Znając go z serialu "Smalville", nie pasuje mi po prostu. Jest toporny, no ale ponoć kobiety takich lubią...
Wilkołak
bbc.co.uk
Georg, żydowski wilkołak (dialog z jednego z odcinków, Mitchell: "Czasem nie wiem czy do żydowskie poczucie winny, czy wilkołacze." Georg : "To to samo") Gość ma najwięcej problemów ze sobą, nie tylko w czasie pełni. No i często lata na golasa, chyba ma dodatek do gaży za częste świecenie gołym tyłkiem. W tej roli Russel Tovey.
A za oceanem...

syfy.com
Josh, nie wiem czy jest Żydem i jak często biega nago. Na oko mi pasuje, nie tak jak oryginał, ale jest OK. W tej roli Sam Huntington.
Duch


bbc.co.uk

Słodka i martwa Annie, jak każdy duch zawsze w garderobie w której umarła. Sprawa jej śmierci długi czas jest nie do końca jasna. Jednym z jej sposobów na zachowanie pozorów życia jest robienie herbaty, w całym mieszkaniu pełno kubków tego napoju. Budzi sympatie i jest ładna, czego więcej chcieć od ducha :) W tej roli Lenora Crichlow.
I jej odpowiedniczka

syfy.com

Sally (Meaghan Rath)...bliżej jej ku klasycznej urodzie, no i jak czytam na stronie syfy że postać rożni się nieco od brytyjskiego pierwowzoru. Chyba wolę Annie.
Amerykański serial dopiero się rozkręca, brytyjski jest już w trzecim sezonie ( w marcu już ponoć na DVD).
"Being human" jeszcze wróci tu kiedyś w moich pisaninach, no i może kiedyś zobaczę amerykański i zrobi się recenzję porównawczą ;)

piątek, 4 lutego 2011

Śmierć przybywa...

Śmierć przybywa do Chicago i idzie na pizze. Tak wygląda Apokalipsa w serialu "Supernaturals". Niedawno zakończyłem oglądać piaty sezon zmagań braci Winchester z demonami, aniołami i samymi sobą. Wiem ze jestem opóźniony :), ale czekałem aż nieco stanieje DVD na Amazonie (do moich licznych grzechów staram się nie dodawać złodziejstwa, eufemistycznie zwanego piractwem).
Sezon jest jaki jest, trochę przegadany, trochę nierówny, w zasadzie najciekawsi są anioł Castiel i nowy demon Crowley, no i Lucyfer i Gabriel. Ten ostatni przechodzi sam siebie przekazując Winchesterom kluczową dla nich i losów świata informacje w postaci filmu porno. Są jeźdźcy Apokalipsy- świetny Głód na wózku inwalidzkim, no i Śmierć...Scena gdy przybywa do Chicago w odcinku "Two minutes to midnight" (tytuł piosenki Iron Maiden), po prostu wow...(daje link bo filmik jakoś nie chce wejść)
http://www.youtube.com/watch?v=u1EzU9sLQ6I

Robi wrażenie? Na mnie tak. No i ta piosenka, tak stara że nikt nie wie kiedy powstała. Na pewno przed 1920 gdzieś na południu USA. Miała już wielu wykonawców i była używana w filmach, przede wszystkim w obrazie braci Coen "Bracie gdzie jesteś". Ot ludowa piosenka z mocą


Lubię takie perełki w filmach, serialach, książkach. Sceny które wbijają się w pamięć i można zapomnieć całość, ale ten jeden moment zawsze powoduje efekt wow...Zobaczę to sobie jeszcze raz...

wtorek, 1 lutego 2011

Turyści.

W Egipcie rewolucja na całego. Tysiące demonstrantów, czołgi na ulicach, krew, grabieże i turyści na plażach kurortów. Jeszcze w niedziele, jak gdyby nigdy nic, pełne samoloty z Polski ruszały ku wymarzonym piaskom Orientu.
Nie mam zamiaru nikogo oceniać, w sumie rozumiem ludzi, odpoczynek się należy, wyjazdy opłacone, no i co w zamkniętych kurortach może się przytrafić...ale turysta to ciekawe zwierze. Tyczy się to także mnie, choć rzadko podróżuje. Turysta to  w zasadzie stan umysłu. Zapłaciłem za wczasy/wycieczkę to cały kraj jest dla mnie, ci dziwni ludzie na około są do mojej dyspozycji, nie interesują mnie ich sprawy. Ważne jest tylko żeby wszystko zgadzało się z folderem. no i poczucie nietykalności, ba wręcz nieśmiertelności. Zabijają się i okradają tylko miejscowi, zwierzęta ,nawet te dzikie, to miłe pluszaki, choróbska to jakieś wymyślone bajki. Jestem turysta, zapłaciłem, jestem nietykalny. Miejscowe sprawy mnie nie tykają, jestem widzem.
Nieco inna mutacja tego stanu zdarzyła mi się w Izraelu. Spędziłem tam dwa tygodnie na szkoleniu w Instytucie Yad Vashem w Jerozolimie. Całe dnie spędzałem wraz z innymi nauczycielami na zajęciach, tak wiec żeby wyjść na miasto zastawała tylko noc. Ruszaliśmy więc w starą Jerozolimę o 21 czy później. Tak co wieczór. Miasto jest niesamowite, różnorodne, pisać bo o nim można wiele (może kiedyś będzie okazja). Do dziś pamiętam to niesamowite poczucie bezpieczeństwa. To w swojej miejscowości mam większe obawy wędrując po zmroku, niż tam w tym tyglu nacji i religii. Żydzi, Arabowie, wszyscy wydawali się przyjaźni, jacyś tacy zwykli. Nawet stada chłopców i dziewcząt w mundurach z bronią przestawały dziwić. Ot, tutaj to norma.


Każde złudzenie ma swój kres... Pewnego wieczoru, z jednym z kolegów, spacerowaliśmy wzdłuż murów starej Jerozolimy. Wyszliśmy bramą w pobliżu Ściany Płaczu, i kierowaliśmy się w stronę Doliny Jozafata. Nad nami górował meczet Al-Aksa.


U jego podnóża, już od strony Doliny, pod murem ciągnie się muzułmański cmentarz. Jak typowi turyści weszliśmy tam i pocykali parę zdjęć.


Nie zapuszczaliśmy się zbyt głęboko pomiędzy nagrobki i jak widać na zdjęciu, śmieci. Zawróciliśmy i z punktu widokowego na zboczu Doliny zrobiłem to zdjęcie:


Odwróciłem się by powiedzieć coś do kumpla, zamiast niego stało dwóch izraelskich żołnierzy. Lufy ich M-16 lekko skierowane były w moja stronę. Zatkało mnie, ale oni nic nie mówią, więc z niewinnym wyrazem twarzy ominąłem ich. Żołnierzy było więcej... Plus migający światłami radiowóz, przy którym stał mój kumpel i machał do mnie.
-Tomek, Tomek choć bo nie wiem co on gada.
W samochodzie siedział naprawdę duży policjant, ale nic nie gadał tylko dał mi do ręki telefon.
-Hallo?
-Kim jesteście i co tam robicie? - po angielsku wypytuje mnie niewieści głos.
-Eee, no jesteśmy turystami, spacerujemy, robimy zdjęcia.
-Tylko?
-No tylko-trochę się zdenerwowałem w tym momencie- A co nie wolno?!
To było głupie z mojej strony...
-Wolno,ale chcielibyśmy żebyście zawrócili. Będzie bezpieczniej.
Sześciu żołnierzy, jeden radiowóz, to przywraca rozum turyście. Grzecznie wróciliśmy tą samą drogą. Radiowóz odprowadził nas aż do bramy starego miasta.
Trochę czasu nam zabrało uświadomienie sobie że ta interwencja rzeczywiście było dla naszego bezpieczeństwa. Łażenie  po nocy, po cmentarzu, pod najważniejszym muzułmańskimi miejscami w Jerozolimie, nie było mądre. I to nie buszujące po nekropolii ghule,  mogły by być naszym zmartwieniem.
Turysta to ciekawy stan umysłu.