niedziela, 30 stycznia 2011

Miniony tydzień...

Tydzień z kursem pierwszej pomocy za mną! Nawet egzamin zdany! Normalnie jestem z siebie dumny ;)
A poważniej, to dużo się dowiedziałem i dużo nauczyłem. Prowadzący byli znakomici, z dużym doświadczeniem i wiedzą. Parę "trików" naprawdę cennych. I świadomość że uczymy się czegoś pożytecznego, co może pomoc ocalić życie, zdrowie. 
Przyjrzałem się tez wreszcie dokładniej dziurze  po głównej hali dworca PKP w Katowicach. Ruchliwy plac budowy w środku miasta robi wrażenie. Szkoda ze nie załapałem się na burzenie osławionych kielichów... Lubie architekturę Katowic, dużo pięknych niemieckich kamienic, nowoczesne, majestatyczne budynki z czasów śląskiej autonomii, niesamowity Spodek. Dworzec jednak był dla mnie po prostu brzydki, wykarczowano stare kamienice by go tam wsadzić i prezentował się jak pasożytnicze purchawy... Potrafię jednak zrozumieć tych, których zachwycał. Mnie nie, płakać po nim nie będę. 
W telewizjach kolejne newsy z zrewoltowanego Egiptu...
Tydzień obfitował też w wiele ważnych rocznic.Wyzwolenie obozu Auschwitz Birkenau. Pięć lat po zawaleniu hali MTK. Gdy wypominam relacje z tej tragedii, widzę gołębie siedzące na powyginanych blachach budynku, jak zbłąkane duszy nie wiedzące gdzie podążać...Płakałem jak dziecko przed telewizorem...
Wczoraj minęła rocznica publikacji jednego z moich ulubionych wierszy.W styczniu 1845 roku Edgar Allan Poe przedstawił światu "Kruka"

 Once upon a midnight dreary, while I pondered, weak and weary,

Over many a quaint and curious volume of forgotten lore,
While I nodded, nearly napping, suddenly there came a tapping,
As of some one gently rapping, rapping at my chamber door.
'Tis some visitor, I muttered, tapping at my chamber door-
Only this, and nothing more.

Ah, distinctly I remember it was in the bleak December,
And each separate dying ember wrought its ghost upon the floor.
Eagerly I wished the morrow;- vainly I had sought to borrow
From my books surcease of sorrow- sorrow for the lost Lenore-
For the rare and radiant maiden whom the angels name Lenore-
Nameless here for evermore.

And the silken sad uncertain rustling of each purple curtain
Thrilled me- filled me with fantastic terrors never felt before;
So that now, to still the beating of my heart, I stood repeating,
'Tis some visitor entreating entrance at my chamber door-
Some late visitor entreating entrance at my chamber door;-
This it is, and nothing more.

Presently my soul grew stronger; hesitating then no longer,
Sir, said I, or Madam, truly your forgiveness I implore;
But the fact is I was napping, and so gently you came rapping,
And so faintly you came tapping, tapping at my chamber door,
That I scarce was sure I heard you- here I opened wide the door;-
Darkness there, and nothing more.

Deep into that darkness peering, long I stood there wondering, fearing,
Doubting, dreaming dreams no mortals ever dared to dream before;
But the silence was unbroken, and the stillness gave no token,
And the only word there spoken was the whispered word, Lenore!
This I whispered, and an echo murmured back the word, Lenore!-
Merely this, and nothing more.

Back into the chamber turning, all my soul within me burning,
Soon again I heard a tapping somewhat louder than before.
Surely, said I, surely that is something at my window lattice:
Let me see, then, what thereat is, and this mystery explore-
Let my heart be still a moment and this mystery explore;-
'Tis the wind and nothing more.

Open here I flung the shutter, when, with many a flirt and flutter,
In there stepped a stately raven of the saintly days of yore;
Not the least obeisance made he; not a minute stopped or stayed he;
But, with mien of lord or lady, perched above my chamber door-
Perched upon a bust of Pallas just above my chamber door-
Perched, and sat, and nothing more.

Then this ebony bird beguiling my sad fancy into smiling,
By the grave and stern decorum of the countenance it wore.
Though thy crest be shorn and shaven, thou, I said, art sure no craven,
Ghastly grim and ancient raven wandering from the Nightly shore-
Tell me what thy lordly name is on the Night's Plutonian shore!
Quoth the Raven, Nevermore.

Much I marvelled this ungainly fowl to hear discourse so plainly,
Though its answer little meaning- little relevancy bore;
For we cannot help agreeing that no living human being
Ever yet was blest with seeing bird above his chamber door-
Bird or beast upon the sculptured bust above his chamber door,
With such name as Nevermore.

But the raven, sitting lonely on the placid bust, spoke only
That one word, as if his soul in that one word he did outpour.
Nothing further then he uttered- not a feather then he fluttered-
Till I scarcely more than muttered, other friends have flown before-
On the morrow he will leave me, as my hopes have flown before.
Then the bird said, Nevermore.

Startled at the stillness broken by reply so aptly spoken,
Doubtless, said I, what it utters is its only stock and store,
Caught from some unhappy master whom unmerciful Disaster
Followed fast and followed faster till his songs one burden bore-
Till the dirges of his Hope that melancholy burden bore
Of 'Never- nevermore'.

But the Raven still beguiling all my fancy into smiling,
Straight I wheeled a cushioned seat in front of bird, and bust and door;
Then upon the velvet sinking, I betook myself to linking
Fancy unto fancy, thinking what this ominous bird of yore-
What this grim, ungainly, ghastly, gaunt and ominous bird of yore
Meant in croaking Nevermore.

This I sat engaged in guessing, but no syllable expressing
To the fowl whose fiery eyes now burned into my bosom's core;
This and more I sat divining, with my head at ease reclining
On the cushion's velvet lining that the lamplight gloated o'er,
But whose velvet violet lining with the lamplight gloating o'er,
She shall press, ah, nevermore!

Then methought the air grew denser, perfumed from an unseen censer
Swung by Seraphim whose footfalls tinkled on the tufted floor.
Wretch, I cried, thy God hath lent thee- by these angels he hath sent thee
Respite- respite and nepenthe, from thy memories of Lenore!
Quaff, oh quaff this kind nepenthe and forget this lost Lenore!
Quoth the Raven, Nevermore.

Prophet! said I, thing of evil!- prophet still, if bird or devil!-
Whether Tempter sent, or whether tempest tossed thee here ashore,
Desolate yet all undaunted, on this desert land enchanted-
On this home by horror haunted- tell me truly, I implore-
Is there- is there balm in Gilead?- tell me- tell me, I implore!
Quoth the Raven, Nevermore.

Prophet! said I, thing of evil- prophet still, if bird or devil!
By that Heaven that bends above us- by that God we both adore-
Tell this soul with sorrow laden if, within the distant Aidenn,
It shall clasp a sainted maiden whom the angels name Lenore-
Clasp a rare and radiant maiden whom the angels name Lenore.
Quoth the Raven, Nevermore.

Be that word our sign in parting, bird or fiend, I shrieked, upstarting-
Get thee back into the tempest and the Night's Plutonian shore!
Leave no black plume as a token of that lie thy soul hath spoken!
Leave my loneliness unbroken!- quit the bust above my door!
Take thy beak from out my heart, and take thy form from off my door!
Quoth the Raven, Nevermore.

And the Raven, never flitting, still is sitting, still is sitting
On the pallid bust of Pallas just above my chamber door;
And his eyes have all the seeming of a demon's that is dreaming,
And the lamplight o'er him streaming throws his shadow on the floor;
And my soul from out that shadow that lies floating on the floor
Shall be lifted- nevermore!


Wiersz ma parę ciekawych polskich tłumaczeń, które oczywiście każą się zastanawiać nad odwiecznym zagadnieniem w tłumaczeniu poezji. Przekład ma być wierny czy piękny? Moim ulubionym jest ten autorstwa Stanisława Barańczaka.

W głuchą północ, w snów tumanie, gdy znużyło mnie dumanie
Nad księgami zapomnianej magii, znanej w dawnych dniach,
Chyląc głowę nad foliałem, niespodzianie usłyszałem
Chrobot, jakby ktoś nieśmiałym palcem skrobał znak na drzwiach.
Gość, mruknąłem, tym sygnałem daje znać, że stanie w drzwiach:
Skąd ten zimny pot i strach?

Och, pamiętam: wlókł się żmudnie grudzień, jak to zwykle grudnie,
Po podłodze pełgał złudnie żar, co gasł już w siwych drwach.
I pragnąłem, by nieskory świt prześwietlił wreszcie story,
By oderwał od Lenory myśl zbłąkaną w niebios mgłach,
Od Lenory, której imię do tej pory śpiewa w mgłach
Chór aniołów w moich snach.

Lękiem się o serce otarł szelest purpurowych kotar,
Grożąc cieniem, mrożąc drżeniem, które niosło się przez gmach;
By nad tętnem rozszalałem zapanować, powtarzałem:
To gość jakiś tym sygnałem daje znać, że stanie w drzwiach;
Tak, to późny gość – szeptałem – stanie wnet w otwartych drzwiach;
Po cóż ten dziecinny strach?

Czując, że znów głos mi służy, nie wahałem się już dłużej:
Panie – rzekłem – czy też Pani – gościu, któryś pod mój dach
Zbłądził – dowiedz się, mój panie, że to nocne chrobotanie,
Gdy zabrzmiało niespodzianie, w ścianie jakby lub przy drzwiach,
Wziąłem zrazu za szmer myszy – tu otwarłem drzwi; lecz w drzwiach
Mrok stał tylko, mrok i strach.

Całą trwożną mocą wzroku wpatrywałem się w głąb mroku,
Jakbym stanął nad otchłanią nie widzianą w ludzkich snach;
Ale ciemność trwała niema, świadcząc, że za drzwiami nie ma
Żywej duszy; tylko trzema sylabami poprzez gmach
Szept Lenora! niósł się z moich ust i echem poprzez gmach
Wracał, drżąc w okiennych szkłach.

Zawróciłem więc od proga, czując, jaka mi pożoga
Duszę niszczy, jak się iskrzy głownia serca w gniewnych skrach.
I znów chrobot przerwał ciszę: Pewnie – rzekłem – wiatr kołysze
Okiennicę, albo słyszę zgrzyt obluzowanych blach
Jakiejś rynny; ten niewinny chrobot przerdzewiałych blach
To nie powód, by czuć strach.

Pchnąłem okno. I z łopotem skrzydeł, z czarnych piór furkotem
Wdarł się przez nie szumnym lotem kruk, ptak święty w dawnych dniach.
Musiał znać swą przeszłość – zatem, jakby gardził ludzkim światem,
Z wielkopańskim majestatem zasiadł w ciszy tuż przy drzwiach,
Na Atenie marmurowej tkwiącej w niszy tuż przy drzwiach:
Siadł, a mnie ogarnął strach.

Lecz przemogłem trwogi władzę: komizm jakiś był w powadze
Ptaka-starca, odzianego w zdartych piór żałobny łach.
A to z waści kawał mruka! – rzekłem kpiąco. – Do kaduka,
Tak wyleniałego kruka nie ma i na piekieł dnach!
Zdradź mi, jakie nosisz imię na Hadesu mrocznych dnach?
Kruk zakrakał: Kres i krach.

Osłupiałem; czy to wszystko sen? jak mogło się ptaszysko
Tak odezwać, jak orator, co na wylot zna swój fach?
Choć w tym sensu było mało, przecież słusznie się zdawało
Rzeczą całkiem niebywałą, że ptak, siedząc przy mych drzwiach,
Na popiersiu marmurowym, bielejącym tuż przy drzwiach,
Kracze schryple: Kres i krach.

Gęstą czernią na boginię cień rzucając, kruk jedynie
Parę słów wykrakał, jakby skakał w nich po kruchych krach.
Potem milczał dłuższą chwilę – widać chciał rzec właśnie tyle .
Lecz gdym rzekł: Czy się nie mylę? czy zbłądziłeś pod mój dach,
By mi zdradzić, jakie szczęście znajdzie drogę pod mój dach? .
Kruk zakrakał: Kres i krach.

Słysząc znów tych słów dźwięk nagi, więcej w nich znalazłem wagi:
Brzemię wróżby spadło na mnie, jak na trumnę spada piach.
Pewnie – spróbowałem zatem – te dwa słowa są cytatem
Z wieszcza, znużonego światem, wciąż skąpanym w krwi i łzach,
Z mistrza, który swoją lutnię stroił smutnie, cały w łzach,
Na dwa tony: .Kres i krach.?

Lecz wciąż miał nade mną władzę komizm tkwiący w tej powadze,
Przeto w kąt, gdzie bielał marmur i gdzie czerniał ptak przy drzwiach,
Pchnąłem mój obity skórą fotel, by w nim wszcząć ponurą
Medytację nad naturą słów zrodzonych w zmierzchłych dniach,
Zgłębiać głuchą wróżbę, którą ów ptak, w dawnych czczony dniach,
Zawarł w krótkim: Kres i krach.

Gdym brnął przez hipotez listę, kruk źrenice swe ogniste
Utkwił we mnie, jak szachista, gdy szyderczo syczy: Szach!;
Trwało to milczące starcie; spoglądałem nań uparcie,
Głowę wsparłszy o oparcie: skóra, pękająca w szwach
Lecz wciąż gładka, odbijała światło świec, a w czaszki szwach
Huczał pogłos: Kres i krach.

I pojąłem w owej chwili: już się nigdy nie odchyli
Na poduszki droga głowa, z iskrą światła w złotych brwiach...
I załkałem: Tak, niestety! Bóg cię skrapia wodą z Lety,
Aby obraz tej kobiety nie nawiedzał cię już w snach!
Tak, spal wszystkie jej portrety – wtedy ujrzysz w przyszłych snach...
Kruk dokończył: Kres i krach!.

Zły proroku! – zakrzyknąłem – czartem jesteś, nie aniołem,
Czy Kusiciel cię tu przysłał, czy sztorm cisnął cię na piach
Mojej duszy, na wybrzeże, gdzie Samotność pustki strzeże .
Zanim życiu sens odbierze Rozpacz, uśmierz w sercu strach:
Jestże balsam w Galaadzie? Powiedz, bo mnie dręczy strach!
Kruk zakrakał: Kres i krach.

Zły proroku! – zakrzyknąłem – czartem jesteś, nie aniołem,
Na to niebo ponad nami – na ten Boga wzniosły gmach –
Zdradź mej duszy, którą pali ból: co czeka na nią w dali?
O, gdybyśmy się spotkali z mą Lenorą w nieba mgłach!
Co mnie czeka, co ocali – czy Lenora w rajskich mgłach?
Kruk zakrakał: Kres i krach.

Zgrzyt tych słów niech nam się stanie pożegnaniem, zły szatanie! .
Poderwałem się. – Leć w zamieć, w zamęt, zgiń na piekieł dnach!
Nie waż się uronić pióra – niechaj czarna twa natura
Sczeźnie, wroga i ponura; nie chcę widzieć cię w tych drzwiach
Nigdy więcej! Wyrwij z serca dziób – i precz, bo stoi w drzwiach...
Kruk dokończył: Kres i krach.

I wciąż jego czerń skrzydlata nie drgnie, jakby chciała lata
Spędzić nad Pallady bladym czołem, w niszy tuż przy drzwiach;
I wciąż w oczach mu się żarzy demoniczny blask lichtarzy,
A cień kruka trwa na straży mojej duszy, która w snach
Miota się, lecz nie powstanie, bo wciąż jawi się w jej snach
Krecha krwawa – kres i krach!
Wprawdzie "kres i krach" nie znaczą to co "nevermore", ale jest pięknie. A przy "I wciąż w 
oczach mu się żarzy demoniczny blask lichtarzy" przechodzą mnie ciary :)
O na koniec jeszcze jedna wersja 'Kruka"

niedziela, 23 stycznia 2011

Twarz małej Ani.

Jutro rozpoczynam tygodniowy kurs pierwszej pomocy. To kolejny krok, po studiach podyplomowych, by uczyć nowego przedmiotu edukacji dla bezpieczeństwa. Tak więc cały tydzień ciężkiej i bardzo pożytecznej nauki. Jeśli pierwsza pomoc to oczywiście resuscytacja, masaż serca i sztuczne oddychanie. Co oznacza bliskie spotkania z fantomem, popularną „Małą Anią.” Nigdy bym nie przypuszczał że za tym manekinem stoi tak niesamowita opowieść, sięgająca początkami  paryskiej kostnicy u schyłku XIX stulecia.
Pod koniec lat osiemdziesiątych XIX wieku z Sekwany w Paryżu wyłowiono ciało młodej, około 16 letniej dziewczyny. Na ciele nie stwierdzono śladów przemocy, nikt jej nie szukał, nikt jej nie rozpoznał, być może w nurtach rzeki znalazła samobójcza śmierć. Do dziś jest znana jedynie jako L'Inconnue de la Seine , nieznana z Sekwany. Jej twarz urzekła jednego z pracowników kostnicy, który wykonał jej pośmiertną maskę. Ten dziwny, makabryczny bibelot, wkrótce w niezwykły sposób stał się bardzo popularny, przeróżne firmy zaczęły wykonywać jego kopie, a twarz nieszczęsnej topielic zagościła w domach w całej Europie. Stała się też natchnieniem niezliczonej liczby pisarzy i poetów, pragnących opowiedzieć historię pięknej nieznajomej. Prawda zaczęła mieszać się z fikcja i dziś trudno rozdzielić je od siebie. Oblicze młodej kobiety naznaczone śmiercią i tajemniczym pięknem przez długie lata było fascynacją Europejczyków.
W latach pięćdziesiątych XX wieku amerykański lekarz Peter Safar stworzył podstawy nowoczesnej resuscytacji, metodę udrożnienia dróg oddechowych poprzez osuniecie głowy do tyłu i wysuniecie żuchwy, metody usta-usta, przywrócił do  łask masaż serca. Sam zresztą był twórca nazwy resuscytacja oddechowo krążeniowa. Jako pionier medycyny ratowniczej, wiedział jak ważne jest szkolenie, tych prostych, a ratujących życie metod. Nie można ćwiczyć sztucznego oddychania na osobie oddychającej samodzielnie! To samo tyczy masażu serca! (choć znam makabryczne opowieści, nie wiem na ile prawdziwe, o takich zabiegach, kończących się połamanymi mostkami, żebrami i zaburzeniami pracy serca) Potrzebny był wiec przyrząd, rodzaj manekina, który mógłby do tego służyć. I tu na scenę wkracza Asmund Laerdal, właściciel norweskiej firmy zabawkarskiej, który na podstawie badań Safara zbudował ćwiczebny manekin. Nazwany przez niego Anią i o twarzy paryskiej topielicy. Jakże musiała Laerdala zafascynować jej opowieść, tajemnica jej życia i śmierci. Fantom uczący ratować życie, przybrał twarz dziewczyny, której  ocalić się nie dało. Nawet ocalić jej nazwiska. Firma Laerdala do dziś produkuje fantomy i inne środki medyczne, do dziś na jej stronach internetowych przeczytać można o nieznanej z Sekwany i zobaczyć jej twarz. 


czwartek, 20 stycznia 2011

Wansee

To naprawdę piękne miejsce. Na brzegu jeziora Wansee, pośród urokliwego parku, wznosi się willa, w zasadzie pałac. Nie czuć bliskości wielkiej metropolii, jaką jest Berlin.  Budynek powstał w latach 1914-1915  dla bogatego kupca i fabrykanta Ernsta Marliera., bagatela jedyne 1.500 metrów powierzchni mieszkalnej.

Pałac od strony jeziora.
Drugi właściciel sprzedał posiadłość w 1940 roku fundacji SS Nordhav. Jej celem było pozyskiwanie ośrodków wczasowych dla SS. Tak naprawdę służyć miały jednemu człowiekowi Reinhardowi Heydrichowi, szefowi Policji Bezpieczeństwa i SD. On to 20 stycznia 1942 roku w mury pałacu zaprosił gości, by zadecydować o jednej z kluczowych spraw dla III Rzeszy. Jak zapisano w protokole tego spotkania: „ (…) ogromne znaczenie w związku ze zbliżającym się ostatecznym rozwiązaniem kwestii żydowskiej.”

Widok na jezioro.
To naprawdę piękne miejsce… Spacerując alejkami parku, podziwiając żaglówki sunące po jeziorze, sycąc oczy architektura pałacu umysł ulatuje w jakieś miłe i sympatyczne stany. Zimą pewnie też jest tam ładnie, tak jak w styczniu 1942. Goście Heydricha pewnie nie zachwycali się otoczeniem, mieli przecież pracę do wykonania…
W parku.
Dziś można wejść do sali w której obradowali. Potężny kominek, widok na jezioro. Dziś ten pałac to muzeum i miejsce edukacji. Poznania tego co było przed 20 stycznia 1942 roku i tego co było potem. I zwiedzając następne sale, już nie widzimy piękna tego miejsca, widzimy ból, rozpacz, śmierć. Widzimy krwawe żniwo styczniowego spotkania.
Dziś rocznica tak zwanej konferencji w Wansee, która przypieczętowała los europejskich Żydów. Miliony skazała na śmierć… Tak jak tych 6 mężczyzn spoczywających na cmentarzu w mej rodzinnej miejscowości. Uciekinierów z marszu śmierci, więźniów oświęcimskich, zabitych przez niemieckich policjantów nad brzegami niewielkiej rzeczki zwanej Bierawką.  


wtorek, 18 stycznia 2011

Zabójcza słodycz.


Najpierw natura gnębiła człowieka nieszczęściami. Powodzie, huragany, choroby i wiele, wiele innych plag trapiło ludzkość. Potem, wraz z rozwojem technologii, ludzie zaczęli sprowadzać na siebie nowe kataklizmy. Zawodność urządzeń, błędy człowieka  dodawały i dodają nowych cierpień.
15 stycznia 1919 roku w Bostonie zdarzyła się niezwykła katastrofa. Taki przypadek, który w zasadzie w pierwszym momencie może wywołać uśmiech niedowierzania, ale gdy się bliżej przyjrzeć, ogarnia nas rozmiar tragedii…
Źródłem wszystkiego była melasa. Melasa to gęsty, brązowy syrop, powstały w wyniku produkcji cukru spożywczego. Mimo swej potężnej zawartości sacharozy (do 50 %) nie opłaca się jej już jej uzyskiwać.  Melasa służy jako surowiec do produkcji między innymi alkoholu (rum, alkohole przemysłowe), na początku XX wieku również do produkcji amunicji.
Na bostońskim nadbrzeżu stały budynki firmy destylarskiej Purity Distilling Company, trudniącej się głownie produkcją alkoholi przemysłowych. Wśród nich potężny-15 metrów wysokości, pojemność przeszło 8 mionów litrów- zbiornik na melasę.
15 stycznia 1919 roku zbiornik runął na ziemie, rozerwany eksplozją. Z jego rozszarpanego  wnętrza na ulice Bostonu wylało się istne tsunami brązowego syropu. Wysoka na momentami 4,5 metra fala pochłaniała ludzi i zwierzęta, burzyła budynki, zniszczyła wiadukt kolejowy i wykoleiła jadący po nim pociąg. Świadkowie opisują iż ludzie i zwierzęta pokryci słodką mazią wyglądali jak muchy przyklejeni do lepu. Miotali się w panice, a melasa zalewała im nozdrza i usta. Innych siła uderzenia odrzucała na ściany budynków, grzebała pod rumowiskami. Słodka powódź zabiła 21 osób, najmłodsza ofiara miała 10 lat, 150 było rannych. W akcję ratowniczą i sprzątanie zaangażowane były wszystkie możliwe siły-pierwsi na miejscu tragedii znaleźli się kadeci szkoły morskiej.
Do dziś do końca nie wiadomo co wywołało wybuch. Firma oskarżyła o zamach anarchistów, lecz agencje rządowe uznały ja za winą. Zbiornik nie był należycie wykonany i konserwowany, melasa sączyła się z wielu dziur, które po prostu dla kamuflażu zamalowywano. Procesy fermentacji wewnątrz być może doprowadziły do eksplozji i tragedii.  
Zrujnowana remiza strażacka (Boston Public Library)


Krajobraz po katastrofie. (Boston Public Library)
Gdy czytam o takich sprawach, nie wychodzę z „podziwu” nad ludzką głupotą i zaniedbaniami.  Nad głupotą i zaniedbaniami, na mniejsza oczywiście skalę, ma których sam się czasem łapie…Jednak zawsze boli mnie ludzkie nieszczęście. Mam jakoś tak że historia mnie boli. Jest taki wiersz czeskiego poety Miroslava Holuba, gdzie pada pytanie ucznia w klasie „A wtedy dawno to też ich bolało?” Bolało.

Strażacy brodzą w melasie.(Boston Public Library)










poniedziałek, 17 stycznia 2011

Niewyspanie i cyloński toster.

Po weekendzie jestem niewyspany. Wszystko przez dwa fajne filmy nadawane o bardzo nieludzkiej porze.
Z których obejrzenia jednak bardzo jestem zadowolony, bo choć mają swoje lata, to dopiero teraz je sobie obejrzałem. A tak sporej dawki makabry i humory, dawno nie miałem, przynajmniej z ekranu telewizyjnego Pierwszy film to "Shaun of the dead". Po "28 dniach później" kolejna, znana mi,  brytyjska odpowiedz na filmy o zombi. W tym wypadku z typowym angielskim humorem zaprawionym flakami, mózgami i czym tam jeszcze. Kupa niezdrowej zabawy. 


Drugi to 'Bitten". Film z głębokim "morałem". Jakim? Nie trzymaj w domu wampira! Nawet bardzo ładnego i o kształtnym biuście. Powodów jest wiele oczywiście: żywienie, nocny tryb życia, no i sprzątanie...


Przez te dwa filmy jestem więc niewyspany...
Po za tym za siedmiu mórz i siedmiu rzek (choć najpewniej z magazynu Amazonu w Frankfurcie) przybyła do mnie paczuszka. W niej między innymi box z wszystkimi sezonami "Battlestar Galactica" Serial kultowy dla wielu, mnie się bardzo podobający. Bardzo obecny też w kulturze masowej (Ameryki tym raczej nie odkrywam), między innymi przez goszczenie w ten lub inny sposób w innych seriach. I nie mówię tu o "Caprice".  Popatrzmy na dwóch innych moich ulubieńców; "Bing Bang Theory" i "Chuck"
W tym pierwszym, nawiązanie jest przekomiczne i nabijające się z gadżetów, jakimi fani lubią zagracać swoje domy...


Cylońskie tosty muszą być prze-smaczne:) I, cholera, chciałbym mieć taki toster!
Charakterystyczne czerwone światełko krążące w wizjerze cylońskiego Centuriona czy Raidera, pojawia się też w jednym z odcinków "Chucka" -" Chuck Versus the Predator." Predator to oczywiście bezzałogowy samolot bojowy, który można zobaczyć i poczytać o nim na przykład tu:
W serialu na dziobie ma cyloński wizjer z czerwonym światełkiem...I gdy leci nad BuyMore (sklep w którym pracuje spora cześć bohaterów) wieje cylońska grozą...;)
Jeszcze bardziej cylońsko staje się w następnym odcinku kiedy, pojawia się Numer Sześć ! Czyli jeden z cylonów w ludzkiej postaci, grana przez urodziwą Tricie Helfer. Wyraz twarzy Chucka i jego pytanie, czy możliwe jest zastąpienie Sary (agentki, która się nim opiekuje, a w której on oczywiście beznadziejnie się kocha)  przez jakąś bezduszna replikę... Bezcenne. Po prostu trzeba obejrzeć. Jak wszystkie odcinki "Chucka". 
Miało być jeszcze o melasie, ale to może następnym razem.


piątek, 14 stycznia 2011

Ohne dich...

Rammstein  od początku swej kariery budził kontrowersje i lubił szokować. Ot taka forma wyrazu. Ich koncerty, teksty piosenek, teledyski często wzbudzały oburzenie u niektóry, niesmak u innych i za pewne cała gamę innych uczuć. Chłopcy często szli w hardcor- w teledysku do piosenki „Pussy” nawet dosłownie…
Kiedy jednak ukazał się teledysk do coveru piosenki „Striped” Depeche Mode zaczęło się dziać. Rammstein ogłoszony został zespołem głoszącym treści nazistowskie. Dlaczego? Popatrzmy na teledysk.

           
                                    
Wykorzystano w nim fragmenty filmu „Olimpia” Leni Riefenstahl. Dokument opowiada o olimpiadzie 1936 roku w Berlinie, a Riefenstahl śmiało można nazwać nadworną reżyserką Hitlera. Jej wcześniejsze dokumenty, jak „Triumf woli” ukazywały nazistowskie zjazdy. Ukazywały w sposób nowatorski (praca kamery, wykorzystanie ruchomych kamer)  i są dziełami kinematografii. Jeśli oddzielić je od propagandy zbrodniczego systemu. Tak samo jest z „Olimpią”. Co widać w fragmentach wybranych do teledysku. Afirmacja ludzkiego ciała, sprawności fizycznej, piękno i siła. Oczywiście wszystko to służyło nazistowskiej ideologii nadczłowieka.
Czy wykorzystanie ich w teledysku, czyni Rammstein nazistami lub jego piewcami?  Na olimpiadzie w Berlinie zapalono po raz pierwszy znicz olimpijski. Czy powtarzanie tego na każdych następnych igrzyskach jest propagowaniem nazizmu?
Miało być jednak o teledysku do „Ohne dich”. Nie da się ukryć jest piękny. Majestatyczne góry i zmaganie z nimi grupy mężczyzn. Dążenie do celu, mimo wypadku, słabości. Poświęcenie towarzyszy by osiągnąć wymarzony szczyt.
Dla mnie to ten teledysk, w warstwie ideologicznej, jest nazistowski! Już się tłumaczę. Nazizm wchłonął wiele koncepcji-rasistowskich, nacjonalistycznych. Najcjonalizm niemiecki już w XIX wieku miał wiele oblicz, jednym z nich były organizacje turystyczne, promujące właśnie górskie wędrówki. Ucieczka od zdegenerowanego miasta, obcowanie z dziką przyroda i czystymi (w sensie etnicznym i moralnym) mieszkańcami wyżyn, pokonywanie własnej słabości i braterstwo z współtowarzyszami wędrówki.  To miało budować prawdziwego Niemca. Te idee przejął nazizm, jego związki z alpinizmem są ogromne (by wspomnieć o wyprawie SS do Tybetu). Teledysk „Ohne dich” w III Rzeszy został by łaskawie potraktowany, ba myślę że byłby przebojem. 
Wiem ze nieco przesadzam, ale po prostu takie myśli krążą mi po głowie gdy go oglądam. Chyba zboczenie zawodowe, albo jestem przewrażliwiony na pewnym punkcie.
Jeszcze o Leni Riefenstahl, która zresztą filmy górskie  reżyserowała i w nich występowała, jeszcze w Republice Weimarskiej. W wrześniu 1939 roku kręciła zdjęcia do swego nowego filmu. W Polsce, o zwycięstwie III Rzeszy nad swoim sąsiadem. Tam Pani Reżyser zobaczyła prawdziwe oblicze systemu który wychwalała. W Końskich była świadkiem masakry dokonanej przez żołnierzy Wehrmachtu na miejscowych Żydach.
Riefenstahl w Końskich w trakcie masakry Żydów
(zdjęcie fragmentu ekspozycji w Muzeum Konferencji w Wansee w Berlinie)

Czy ją to zmieniło? Nie powstał już potem, jeśli się nie mylę, żaden jej film w Rzeszy. Filmu o kampanii w Polsce też nie zrealizowała.
Parę tygodni po zbrodni, której była świadkiem w Końskich, stała parę metrów od Hitlera. gdy ten przyjmował defiladę zwycięstwa w Warszawie.To chyba wystarczy za odpowiedz….

Piosenki na doła.

Kiedy człowiekowi źle, męczy się ze światem i ze sobą, ma po prostu doła, przydaje się piosenka. Nie po to żeby humor sobie poprawić, ale żeby masochistycznie jeszcze sobie dokopać. Choć w sumie nawet nie o to chodzi, może wtedy lepiej odbiera się niektóre utwory. Może lepiej odbiera się własne słabości, lęki, wkurzenia... Moje depresyjne piosenki to:

1. MY IMMORTAL, EVANESCENCE




Piosenka otwiera praktycznie każdą moja playliste. Nie można się oderwać od tonów pianina i głosu Amy Lee. Gdy jeszcze zacząć dumać nad tekstem... 
Osobną sprawą jest znakomity teledysk. Leniwa, czarno-biała narracja, Amy Lee i miasto. Początkowo myślałem ze to Dubrownik (w którym nigdy nie byłem, zmyliła mnie fasada kościoła poszatkowana pociskami w jednej z scen, skojarzyłem od razu z zniszczeniami tego miasta w czasie nie tak odległej wojny), ale poczytałem i okazało się iż to Barcelona. 


2. LONELY DAY, SYSTEM OF THE DOWN




Tytuł mówi sam za siebie. Często towarzyszyła mi w drodze z pracy, nim z autobusu przesiadłem się na skuter. Heh w sumie tak jak w teledysku, tylko że komunikacja miejska nie ma takich busów. Przez cały dzień pracy stykam się z dziesiątkami, jeśli nie setkami osób-belfrzy, uczniowie...w pewnym momencie samotność jest nawet pożądanym stanem...ale zawsze jest jakoś pusto.
"It's a day, that I'm glad I survived."
I znów znakomity teledysk-tym razem Ormianie, miasto i płomienie. 


3. OHNE DICH, RAMMSTEIN




Kolejny wymowny tytuł- bez ciebie. I brutale z Rammstein wzbijający się na szczyty liryzmu i za to ich lubię. Teledysk to osobna historia, o której w następnym poście. 

wtorek, 11 stycznia 2011

Na szybko- Szanowny Panie Błaszczak...

Nie chce Pan żebym wpisał w ankiecie zbliżającego się Spisu Powszechnego swojej narodowości, bo podobno ona nie istnieje. Jestem Ślązakiem, w ostatnim Spisie razem ze mną stwierdziło to 173 tysiące innych. Gdybym wpisał to tylko ja, lub ktokolwiek inny, już jest to faktem, że taki naród istnieje. Nie z przyczyn historycznych czy jakiś tam innych. Ale zwyczajnie dlatego, że ktoś tak uważa. Bo może jako obywatel demokratycznego i wolnego państwa. Może uznać się za kogo chce, choćby za Klingona. Przeszkadzali by Panu Klingoni? 
Mocno spłycam wiem. Nie chce wywlekać argumentów historycznych, językowych, społecznych itd itp... Po prostu jestem wściekły, że ktoś pakuje mi się do głowy i chce dyktować kim jestem lub nie jestem. 
By dać odpowiedz ludziom tego pokroju, tylko o innym kolorze, ale też pseudo-endekom, Herbert pisał:


"i jeśli Miasto padnie a ocaleje jeden
on będzie niósł miasto w sobie po drogach wygnania
on będzie miasto"

Więcej o tej sprawie tutaj:
I do posłuchania, bo Herbert jest uniwersalny


Rackhman. Arkansas Post.

Z bardzo wielkim opóźnieniem dowiedziałem się, że upadła firma, na której produkty swego czasu wydałem sporo pieniędzy. Rackhman, francuski producent figurek i systemów bitewnych, przede wszystkim Konfrontacji, przestał istnieć. Jak widać przejście na malowane i plastikowe figurki na niewiele się zdało... Dlaczego o tym wspominam.? Bo robili niesamowite figurki, które dały mi kupę frajdy przy malowaniu (choć często także frustracji nad moimi umiejętnościami) i przy graniu. Tak fantazyjnych, pomysłowych projektów w świecie figurkowego grania i modelowania nie ma za wiele.
Nawet nie wiem ile mam figurek Rackhmana...hmmm sporo...tak moje sieroty po francuskiej firmie wyglądają na półce



Dość spory tłumek !
Może kiedyś pochwale się tymi, które uważam za najlepiej pomalowane.
( choć biorąc pod uwag że raczej nikt mnie nie czyta będzie to chwalenie się samemu sobie, bee strasznie narcystyczne).
A poza tym... Dziś mija rocznica bitwy o Arkansas Post- 11 styczeń 1863. Jedna z wielu bitew wojny secesyjnej, dla mnie osobiście ważna i ciekawa, gdyż walczyli w niej Ślązacy.Ciekawych zachęcam do przeczytania tego:
http://www.historycy.org/index.php?showtopic=65590
Taka moja mała produkcja :)

piątek, 7 stycznia 2011

środa, 5 stycznia 2011

Gurkha- daleko od domu.

Gdzieś w kolejce do przeczytania czeka na mnie książka o Gurkhach- mężnych nepalskich góralach od blisko dwustu lat służących Wielkiej Brytanii (dziś także Indiom i singapurskiej policji). Od  dzieciństwa  obraz niewielkich żołnierzy z charakterystycznymi nożami "kukri" tkwi mi w głowie-w zasadzie nawet nie wiem skąd. Pewnie z telewizji- może, będąc berbeciem gdzieś zakotwiczyły mi w głowie obrazy z wojny o Falklandy, w której Gurkhowie napawali strachem argentyńskich żołnierzy. Którzy święcie byli przekonani iż Gurkhowie odetną im głowy złowieszczymi kukri.
Nawet w wydawanej przez pewien czas w Polsce serii komiksów o Punisherze, w jednym z odcinków  pojawiają się niscy Nepalczycy,  towarzysząc Frankowi Castle w jego odwiecznej zemście na przestępcach.
Co najmniej jeden członek tego bitnego plemienia spoczywa w polskiej ziemi...
Cmentarz wojskowy przy ulicy Rakowickiej w Krakowie. Pośród kwater żołnierzy polskich, radzieckich, niemieckich, jedna bardzo charakterystyczna. Wyróżniająca się jednolitymi nagrobkami z białego kamienia i ogólnym zadbaniem. Tak wyglądają wszystkie cmentarze na całym świecie o które dba Komisja Wspólnoty Brytyjskiej DS. Cmentarzy Wojennych. Cmentarze na których spoczywają żołnierze wszystkich narodowości służących Wielkiej Brytanii. Tą mieszankę narodów widać także tutaj: Anglicy, Walijczycy, Szkoci, Irlandczycy, Australijczycy...i można by jeszcze tak wymieniać.
499 zidentyfikowanych ofiar - jeńców z obozu w Łambinowicach (Stalag VIII B,po 1943 roku Stalag 344) szpitala obozowego w Bielawie, lotnicy zestrzeleni nad Polską w czasie zrzutów dla Powstania Warszawskiego, internowani cywile.
Wśród nich Gurkha...
U szczytu nagrobka insygnia pułku-dwa skrzyżowane noże kukri i ósemka. 8th Gurkha Rifles- pułk stworzony w 1824 roku, najpierw przy Brytyjskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej, a po stłumieniu buntu sipajów, w Brytyjskiej Armii Indii. Pułk istnieje do dziś, lecz w armii indyjskiej.
Stopień i nazwisko- jemadar, w armii indyjskiej odpowiednik porucznika. Kumba Sing Gurung, syn Baiku, mąż Balu. Drugi batalion ósmego pułku w którym służył, walczył w Afryce Północnej przeciw Włochom i Africa Korps, zapewne tam Gurung trafił do niemieckiej niewoli- może pod Tobrukiem, albo pod Gazalą. Jeniecki los kieruje go do Łambinowic, gdzie umiera 21 listopada 1943 roku w wieku 35 lat.
Cholernie daleko od Nepalu... Ciekawe czy żyją jeszcze jego krewni, czy wiedzą w jak odległej ziemi spoczywa? A może jak on służą dziś w jakimś brytyjskim lub indyjskim pułku?
Wojenny los nepalskiego górala...

wtorek, 4 stycznia 2011

Początek.

Tak się składa że rozpoczynam swego bloga w dzień zaćmienia Słońca. Zaćmienia zawsze wróżyły ludziom zmiany-najczęściej na gorsze-coś w tym jest ten rok ciekawie się nie zapowiada. Dlatego tez ten blog. By coś robić co może sprawić wrażenie pożyteczności. Może ktoś przeczyta co tam w głowie mi się roi...Kim jestem?
Ot prowincjonalnym belfrem, chwilowo z własnej woli odsuniętym od tablicy, by zająć się własną córką. O czym będzie? Mimo wszystko nie o astronomii. O historii, serialach, filmach, o życiu w sumie chyba tez. Zobaczymy co z tego wyniknie. Na początek jednak astronomia. Dzisiejsze zaćmienie.