środa, 31 października 2012

Powrót dyń.

Po roku dynie wracają. Ponownie nurzałem się w pogaństwie i czarnej magii, czyli bebechach tego pożytecznego warzywa. Nasi dziadkowie robili to samo, nim jeszcze ktokolwiek u nas słyszał o Halloween i straszyli świecącymi głowami dziewczyny.  Dyń wydrążyłem trzy, ale jedną moja córka podarowała babci:). Dwie siedzą sobie na parapecie, a cienie i blaski świec wesoło skaczą po ścianie.





sobota, 27 października 2012

Migawki z podróży powrotnej. MRU.

Wracając z Giżyna, zatrzymaliśmy się na krótki postój na Międzyrzeckim Rejonie Umocnionym. Jak się okazało moi towarzysze to doświadczeni eksploratorzy i znawcy fortyfikacji i nawet te parę minut powierzchniowego zwiedzania to było coś. 







I tyle, bo jeśli zbyt długo spoglądasz w MRU, MRU wejrzy w Ciebie ;).


wtorek, 23 października 2012

Śladami konfederackiego kawalerzysty.

Jak już wspominałem miniony weekend spędziłem na zbrojnym wypadzie na Północ. Celem było miejsce wiecznego spoczynku tego Pana:


To Heros von Borcke, pruski szlachcic z Pomorza, który walczył w wojnie secesyjnej po stronie Konfederacji. Amerykańska historyk Ella Lonn nazwała go "błędnym rycerzem", znakomity kawalerzysta, podkomendny i przyjaciel generała Stuarta, błyszczał na polach bitew i na salonach konfederackiej stolicy. Nawet kiedy odniesiona rana zmusiła go do porzucenia czynnej służby, pełnił posługi dyplomatyczne na rzec Południa. Po powrocie do Prus, osiadł w rodzinnej posiadłości w Giżynie (dziś województwo zachodniopomorskie). Tam też w rodzinnym mauzoleum został pochowany.  
Maleńki Giżyn jest przez to najbardziej związanym z amerykańską wojną domową miejscem w Europie. 
Nie chciałbym tu dokładnie opisywać wyprawy, gdyż dokładniejsza relacja znajdzie się na  stronie 14. pułku piechoty z Luizjany. Zresztą członkowie tego znakomitego regimentu brali w niej udział, by wraz z miejscowymi pasjonatami (naprawdę niesamowite osoby, rzadko spotyka się ludzi tak zaangażowanych w życie lokalnej społeczności, serdeczne pozdrowienia dla Pana Sołtysa i Pana Jana Obłąka) pomyśleć o przyszłości mauzoleum i wspólnych imprezach secesyjnych.   
Więc tutaj jedynie parę zdjęć i wrażeń.
Podroż, mimo iż daleka, była wielce urokliwa, w sobotni poranek droga do Giżyna wiodła wśród mgieł. Wokół pola i wielobarwne, jesienne lasy. 


Samo mauzoleum von Borcka niestety nie znajduje się w najlepszym stanie. Być może uda się coś z tym zrobić...



Obok budowli znajdują się smutne resztki cmentarza ewangelickiego.


Obecni mieszkańcy Giżyna uczcili pamieć dawnych mieszkańców symboliczną mogiłą na nowej nekropolii. To piękny gest.
Okolica wsi okazała się idealnie nadawać na miejsce pod obozowisko i odtworzenie zmagań wojny secesyjnej.

Wokół nas w powietrzu unosiły się tysiące nici babiego lata.
Zresztą te pola  stały się świadkiem ostrych ćwiczeń z musztry, strzelania (okoliczne lasy zwielokrotniały odgłos wystrzałów, nawet jeden karabin brzmiał jak armata), manewrów i ataków na bagnety (biedne"jankeskie" bele siana). Oj, działo się działo.
Bardzo dziękuję naszym gospodarzom z Giżyna za wspaniałe przyjęcie. Oraz przede wszystkim przyjaciołom z 14. pułku-Smednirowi, Peterowi, Bratu Szaremu i Old Krisowi. Claytonowi za udostepnienie uzbrojenia.

 " We are a band of brothers"


    

niedziela, 21 października 2012

czwartek, 11 października 2012

Trochę zmalowałem.

Dawno nic nie prezentowałem z dziedziny moich wątpliwych osiągnięć malarskich. Parę modeli jednak pomalowałem, więc czemu by nimi nie pomęczyć, tych którzy tu zaglądają (mniej lub bardziej przypadkowo). Na początek Dust


Aliancka średnia maszyna "Cobra". Jak widać cała zielona:) Co fajne jest w tym modelu to że, jak zwykle w Dust, mamy różne warianty. Inna wieżyczka i uzbrojenie, a w tym wypadku jeszcze możliwość zrobienia "czołgu" pływającego. Takiego jak na obrazku. 


Teraz Niemcy. Kadłub to średni "czołg", który już tu kiedyś pokazywałem. Zmieniłem jego uzbrojenie na dwa miotacze płomieni. 


Wspaniały "Wotan". Model w bardziej dynamicznej pozie niż dotychczasowe niemieckie maszyny, inny kształt kadłuba (ma wyższa klasę pancerza) i te potężne działa laserowe. No i jestem zadowolony jak mi wyszedł.
Teraz coś zupełnie innego. Taaata...pierwsza pomalowana figurka z nowego startera 6. odsłony Warhammera 40k. Przywódca bandy kultystów Chaosu. 


To tyle męczenia moimi "maziakami":)

poniedziałek, 8 października 2012

Miało być w kategorii mord i gwałt, ale...

Właśnie drobne ale. Bo nie chodzi mi o pastwienie się nad Johnem Williamem Waterhousem, że wykorzystał męczeństwo Świętej Eulalii, by schlebić niskim instynktom widzów lub swoich. Są i obnażone piersi, i nutka nekrofilii i upodobań ku młodym dziewczętom (męczennica miała 13 lat w chwili śmierci,  o czym po dziś dzień przypomina tyle samo gęsi szwendających się po dziedzińcu  barcelońskiej katedry). Byłbym jak ten szukający źdźbła w oku bliźniego, mi się po prostu ten obraz bardzo podoba.


Po pierwsze jego kompozycja. Mimo ciała na pierwszym planie, jego ułożenie zdaje się kierować uwagę w głąb płótna, gdzie w sumie nie dzieje się nic ciekawego. Znudzeni rzymscy żołnierze, tłumek ludzi. Różnie zachowujących się ludzi.  Niewiasta w bieli wyraźnie rozpacza nad śmiercią dziewczyny. Innych zdaje się bardziej ekscytować śnieg, przed którym się zasłaniają. Wszystko dzieje się w Barcelonie, śnieg to rzadkość. Biały puch został zesłany by zasłonić obnażoną publicznie świętą. Jeden chłopiec wskazuje w niebo. Na śniegowe chmury? Może jednak na coś innego? Wokół ciała Eulalii gromadzą się gołębie. Dziewczynę ukrzyżowano, a potem dobito ciosem topora w głowę. Gdy skonała dusza pod postacią białej gołębicy uleciała ku niebu. Może to wskazuje chłopiec. To druga rzecz w tym płótnie która mi się podoba. Sposób ukazania towarzyszących śmierci świętej znaków. Wszystko jest takie zwyczajne zdało by się, a wszystkiemu można przypisać boskie działanie. 
Jakoś też dzieło Waterhousea wydaje mi się subtelne...nie wrzucam go do kategorii mord i gwałt. 
Choć może po maratonie serialu "Spartakus. Krew i piach", ociekającego krwią, potem i spermą, zmieniła mi się nieco "wrażliwość". 

sobota, 6 października 2012

"American dream" Madonna

Przeglądając ostatnio blogi poświęcone malarstwu trafiłem na dwa obrazy, które z rożnych powodów mnie urzekły. Dziś chciałbym pokazać  pierwszy z nich autorstwa J.C. Leyendeckera. Był on amerykańskim grafikiem komercyjnym, pracował dla czasopism, tworzył reklamy i plakaty. Od lat dwudziestych po czterdzieste. Jego prace są pełne prostej elegancji, patrząc na nie wzdychamy "Ach, Ameryka, cudowne lata dwudzieste, amerykański sen." Wystarczy spojrzeć na parę przykładów
Mnie urzekła ta praca.


Matka tuląca syna, maluch, o loczkach jak aniołek, ściska piłkę. Niewiele kolorów, czernie, biele, czerwienie. Świeczka i gałązka jemioły mogą sugerować czas Bożego Narodzenia. Tyle że aureole nie pozostawiają już żadnej wątpliwości, to Maryja z Jezusem. W współczesnej twórcy stylizacji. Gdyby nie aureole i jeszcze jeden mały szczegół raczej nie powiedzielibyśmy że to Madonna z Dzieciątkiem.  Leyendecker niesamowicie pobawił się z odbiorcą, właśnie tym małym szczegółem dodającym sakralności tej scenie.  Popatrzmy na rękaw Marii. 


Mamy scenę pokłonu Trzech Króli. Widać nawet złoto, kadzidło i mirę. 
Jak mówiłem urzekł mnie ten obrazek, stylizacją, zabawą z widzem oraz spokojem i łagodnością. Zapewne to infantylne odczucia, ale co mi tam :) 
Następny obraz będzie już z kategorii zupełnie innej, podpada pod wcześniejszy wpis "Mord i gwałt". To jednak w następnym odcinku.

wtorek, 2 października 2012

Zagubiona Debora.

Znów trafiłem na niesamowitą wojenną opowieść na kartach książki Richarda Holmesa "Fatal Avenue." Opowieść o zagubionym czołgu, o wdzięcznym imieniu, biblijnej prorokini, Debora. Czołg był "żeński" (uzbrojony w karabiny maszynowe, nie działa) więc imię pasuje. Zniszczony w czasie bitwy pod Cambrai 1917 roku, długie lata przeleżał w ziemi, lecz dzięki pasji pewnego pana został odnaleziony i zidentyfikowany. 

http://gofrance.about.com
 O całej tej niesamowitej sprawie można poczytać na tej stronie. Polecam.