poniedziałek, 31 grudnia 2012

Tam i bez powrotu, czyli jednak zobaczyłem "Hobbita"



Nie czekałem na "Hobbita", nie ekscytowałem się wieściami o adaptacji jednej z najważniejszych książek mojego dzieciństwa. Dlaczego? Peter Jackson. Nie mam nic do faceta, ale on już Śródziemie opowiedział.Tak, na "Władcę Pierscieni" czekałem i się ekscytowałem. Całość mnie nie zawiodła, choć do dziś czepiam się wielu rzeczy. Gdy zaczęły się pojawiać wieści o ekranizacji "Hobbita", pomyślałem "Tylko nie Jackson".  Chcę nowego spojrzenia, nowej wizji, innego snucia opowieści, innego filmu. Marzenia prawie się spełniły... miał być Del Toro. Hellboya II potraktowałem jako wprawkę wizualną do "Hobbita". Sprawa się rypła i został Jackson.  I już bez nadmiernych oczekiwań wylądowałem w kinie.

Tradycyjnie, moje plusy i minusy.
Plusy:
-wzruszyłem się i to nie raz, bo już przy słowach "W pewnej dziurze w ziemi..." stanęły mi w oczach łzy.
- pozostając przy początku filmu, wspaniałe sceny z Ereboru i atak smoka. Jest groza smoczej mocy i to bez ukazywania go w pełnej krasie.
- Martin Freeman jako Bilbo. Nic dodać nic ująć. Dla mnie Baggins idealny.


- zagadki w ciemności, czyli zgaduj-zgadula pomiędzy Bilbo i Gollumem. Cudowna scena, chyba najlepsza w filmie. Pewnie dlatego że w moim odczuciu najbardziej tolkienowska (choć nieco zmieniona co do książki, ale hasełko "Ja mam dziewięć" super:))
- Richard Armitage jako Thorin Dębowa Tarcza. Dumny krasnoludzki wódz. Ładnie stworzono jego postać w filmie (choć znów zmieniając Tolkiena), dużo epickich scen z jego udziałem. Za naiwnie (i głupio na końcu w scenie z Azogiem, scena jednak wizualnie ładna) ukazano relacje pomiędzy Thorinem i Bilbem.


- krasnoludy i banda Thorina i Erebor, zbroje, broń, pieśń -cała krasnoludzka kultura ukazana w filmie, bardzo mi odpowiada. Mam wśród przyjaciół paru bardzo wielkich miłośników krasnoludów i jestem ciekaw ich opinii :) I głupia rzecz, w czasie retrospekcji bitwy w Dolinie Azanulbizar wśród krasnoludów widziałem Gotreka ;) (pogromca trolli z świata Warhammera) Poważnie był tam tylko czuba nie miał zafarbowanego na pomarańczowo.

I jeszcze sporo innych rzeczy:)
Dobra, teraz minusy
-Radagast. Świetny, zabawny...tak ale nie z tej bajki. Może z jakieś o lapońskim szamanie?
-Azog... naprawdę czy potrzebny był jakiś czarny charakter? Jakieś zemsty? (pomijając kolejne zmiany w świecie Tolkiena). Azog wygląda tak:


Ja miałem wrażenie że oglądam złego brata bliźniaka Abe Sapiena z Hellboya...


- widowiskowość-to nie powinien być zarzut...ale scena z skalnymi gigantami to było przegięcie (plus "Z deszczu pod rynnę", bo wargi, płomienie, orki, orły to za mało potrzebne jeszcze jest urwisko). Zwłaszcza że wcześniej raczymy widza scenami nuuudnymi i wsadzonymi na siłę
- bo nie podoba mi się uczynienie z Hobbita całości z Władcą Pierścieni. Spotkanie Białej Rady(i parę innych scen) nie dość że nudne to zabiły w filmie to co najważniejsze było w książce. PRZYGODĘ!! Bo kiedy tą przygodę dostajemy, albo nawet coś zabawnego (krasnoludy w gościnie elfów na przykład) to zaraz potem jakieś smuty o Nieprzyjacielu, Czarnoksiężniku. To co w książce pojawiało się w kilku zdaniach, aluzjach, w filmie zmienia się najnudniejsze, przegadane, kawałki. Albo Radagasta-to przynajmniej zabawne bywa. Nie da się oprzeć wrażeniu że te sceny, choć zapewne są przemyślaną koncepcją twórców połączenia obu dzieł,  są nabijaczami czasu. Dobić do trzech godzin, dobić do trzech filmów. Dlatego marzył mi się inny reżyser, inni twórcy.
Film oglądałem w wersji "płaskiej" i z racji ograniczeń czasowych, polskim dubbingiem. Który okazał się bardzo fajny:) Szyc jako Gollum wypadł świetnie:)
Siedząc w kinowej sali na przemian miałem łezki w oczach, szeptałem "Jezu, po co oni to tu wsadzili..." zachwycałem się, momentami nudziłem. Mocno mieszane uczucia. Warto jednak było przekroczyć próg i wybrać się na to wyprawę. Choć nie będę ekscytował się i nadmiernie oczekiwał jej następnego etapu.



środa, 26 grudnia 2012

Świąteczny nastroj

Ciepły, świąteczny klimat. Z córką sklejamy brytyjskich piechurów do systemu "Bolt Action"



Czyż można chcieć czegoś więcej :)

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Boże Narodzenie...


Gdy stałem kiedyś w mroźną noc, dygocząc wśród zamieci,
Znienacka jakiś dziwny żar w mym sercu płomień nieci:
I kiedym podniósł trwożny wzrok, by ujrzeć, co się pali,
Dziecię płonące niby stos zjawiło mi się w dali.
Prażone przez straszliwy żar, z ócz słone lało zdroje,
Na próżno pragnąc morzem łez płomienie zgasić swoje,
"Zaledwiem przyszedł na ten świat", powiada, "w ogniu płonę,
Lecz nikt nie przyjdzie, by w nim grzać swe serce wyziębione!
Pierś ma niewinna - oto piec, opałem cierń jest goły,
Miłość to żar, westchnienia - dym, hańba i ból - popioły;
Podkłada Sprawiedliwość drew, a Litość w węgle dmucha,
Żeliwem pieca zaś jest fałsz i brud ludzkiego ducha;
Skoro więc zbawić ludzi mam, a żar mnie straszny spala,
Roztopię się i własną krwią grzech zmyję, co ich kala."
To rzekłszy, Dziecię znikło gdzieś; wyrwany z osłupienia,
Pojąłem nagle, że jest dzień Bożego Narodzenia.

Robert Southwell


wtorek, 18 grudnia 2012

...

W wszystkim co się dzieje wokół mnie ostatnio jakoś brakuje jasnych barw i krztyny inspiracji, by cokolwiek ciekawego napisać. Nie będę  pisać o ponurej pogodzie i ludzkiej głupocie (także mojej własnej).
Parę drobnych iskierek, jak zawsze jest.
Jak radość mojej córki i fascynacja jej nową,ulubioną kreskówką. 


Piękna jest ta bajka. Prosta i dobra. 

sobota, 8 grudnia 2012

Zombioza

Nie jestem specjalnym fanem zombi, a tego teraz wszędzie pełno. Znaczy się w telewizji, filmie i innych pop kulturalnych mediach. W sumie dla mnie najlepsze nieumarlaki to brytyjskie "28 dni później" i "Wysyp żywych trupów". Czasem, najczęściej potem żałując, zobaczę któryś z odcinków "Walking Dead". 
Zbliża się jednak nowy filmy, którego zwiastun mnie zaciekawił. To "World War Z", na podstawie książki Maxa Brooksa.


Twórcy zdaje się gotują nam tu zombistyczną pandemię. Porażają mnie w tym zwiastunie sceny z tłumami zombi. Masa ciał przewraca autobus, (nie)żywa piramida, stos ciał prący po sobie do góry. Te dajmy na to 80 kilo człowieka, pozbawione instynktu samozachowawczego, biegnące do przodu. Razy 100, 200, 1000 !!! Co za przerażająca siła. Jak rwąca rzeka. Tak wyglądały bitwy starożytności gdzie masy wojowników przepychały się wzajemnie, aż nie pękł szyk jednej z stron. Potem już tylko rąbanie uciekającego mięsa. 
Co zapowiada się też fajnie w tym filmie, to przeniesienie akcji poza USA, do Izraela. Jejku, jak sobie przypomnę ciasne, klaustrofobiczne uliczki starej Jerozolimy, dodać do tego stada zombi, MAKABRA (taki fragment miga w zwiastunie).
W sumie jest jeszcze jeden film o zombi, ciekawie się zapowiadający. W sumie to nawet będzie love story:)


Fajne scenki z "egzystencji" zombi i okazuje się że zombi też mogą się czegoś bać... są stwory paskudniejsze od nich. Och i miłość, która pokonuje nawet zombiozę. Buuu ;)

sobota, 1 grudnia 2012

Minął tydzień...

Trudno mi uwierzyć, że minął już tydzień od konfederackiego szwędania się po mojej okolicy. Szwędanie pozostawiło pewne ślady, czy to w telewizji (gdzie niestety widać moje braki w wyszkoleniu, musztra kurde musztra), czy to na stronie biblioteki, gdzie mieliśmy spotkanie. Tu gwoździem programu  były opowieści i zdjęcia naszego Kaprala z podroży do Ameryki. Jeszcze załapaliśmy się do kategorii gości niezwykłych przeuroczej kawiarenki
Sam zaś miniony tydzień był koszmarem.  Choroby, praca, ludzka małość i podłość, wszystko razem skrajnie mnie zdołowało. Na szczęście nie wymazało z pamięci wspomnień o sobocie. Parę drobnych iskierek radości też było, wreszcie skończyłem czytać książkę o Zulusach. przyszła paczuszka z nowymi figurkami. Ot, takie tam drobiazgi. 
Coś od posłuchania na koniec...


niedziela, 25 listopada 2012

Ostatni z 24. pułku-jeszcze jedno wiktoriańskie męczeństwo.

Kolejna książkowa inspiracja do wpisu. Tym razem czytam dzieło o wojnie brytyjsko-zuluskiej. Pod koniec rozdziału o bitwie pod iSandlwaną, ustęp o ostatnim z brytyjskich żołnierzy z 24. pułku piechoty. Z krwawej klęski jaką inwazyjnym siłą Imperium zgotowali zuluscy wojownicy, wyrwać się mogli jedynie ci którzy mieli konie. Nawet ci nie zawsze mieli szczęście. Najmniejszych szans nie mieli piechurzy 24. Walczyli do końca, starając się utrzymać formacje, krzyżując bagnety z zuluskimi włóczniami. Jeden z nich znalazł schronienie w niewielkiej jaskini w zboczu iSandlwany. Bronił się tam wiele godzin. Ten nieznany piechur dołączył do grona wiktoriańskich bohaterów i męczenników. Tak jego ostatnie chwile widział malarz R.T. Moynan.


Mnie jednak poruszył fragment, który stał się inspiracja tego wpisu, w ksiażce Iana Knighta  "Zulu Raising". Pozwolę sobie go tutaj nieudolnie przetłumaczyć:
"Kilka godzin otoczony twardymi skałami, obolały i zdrętwiały(...)kilka godzin w chłodnym, klaustrofobicznym cieniu, wpatrzony poprzez kamienie w niebo widoczne w wąskim wejściu, wsłuchany w odgłosy triumfujących poniżej Zulusów, strzelający w każdy pojawiający się kształt, ogłuszony każdym z tych strzałów odbijającym się echem w zamkniętej przestrzeni. Być może miał nadzieję że Lord  Chelmsford powróci nim będzie za późno, zapewne przerażała go myśl co będzie kiedy wreszcie skończy się amunicja. Być może, kiedy blisko był już koniec, nie był w stanie myśleć wcale."

Konfederackie jaja

Z całego wczorajszego dnia włóczenia się, musztry, strzelania (i ładowania na przykład w pozycji leżącej) tylko dwa zdjęcia. Tak było intensywnie:)




czwartek, 22 listopada 2012

Spotkanie o wojnie secesyjnej w Czerwionce.

Bardzo zapraszam wszystkich w sobotę 24 listopada do biblioteki publicznej w Czerwionce na spotkanie poświęcone tematyce wojny secesyjnej. W programie przede wszystkim zdjęcia i opowieści z tegorocznej rekonstrukcji bitwy pod Shabsburgiem. Hen za ocean na tą właśnie bitwę dotarł Kapral 14. Pułku z Luzijany wraz z 6 tysiącami innych rekonstruktorów. Warto będzie posłuchać i zobaczyć jak wyglądają naprawdę duże rekonstrukcje historyczne, oraz pola bitew pod Shabsburgiem i Gettysburgiem. Oczywiście członkowie 14. Pułku dają też pokaz musztry i strzelania.
Zaczynamy w sobotę o 14:30 w bibliotece publicznej w Czerwionce. Serdecznie zapraszam!!!

czwartek, 15 listopada 2012

Ponownie Giżyn.

Ponownie zapraszam na stronę 14. pułku piechoty z Luizjany, tym razem pojawiła się tam moja relacja z wyprawy do Giżyna. Zresztą znajduje się tam całe mnóstwo bardzo dobrych artykułów o wojnie secesyjnej. Już za tydzień 14. pułk zawita do Czerwionki, ale o tym wkrótce.

niedziela, 11 listopada 2012

11.XI

Rok temu się nie udało, w tym już tak. W Remebrance Day (Dzień Pamięci), kiedy narody Wspólnoty Brytyjskiej wspominają swych poległych żołnierzy, wraz z przyjaciółmi z 14. Pułku (i nie tylko) odwiedziłem cmentarz brytyjski w Krakowie. Powoli, powoli, składam losy spoczywających tam ludzi, czasem po jednym zdaniu, jednym fakcie. Dobrze było oddać im hołd własnie w ten dzień. Na cmentarzu zjawiła się też delegacja parlamentarzystów australijskich!


Złożyli wieniec pod Krzyżem Poświęcenia, rozbiegli się by położyć różę przy każdym australijskim grobie.


Jednego przeoczyli niestety. My spokojnie obeszliśmy cmentarz, zadumali nad losem żołnierza i złożyli nasze kwiaty i znicze. 



They shall grow not old, as we that are left grow old:
Age shall not weary them, nor the years condemn.
At the going down of the sun and in the morning,
We will remember them.


wtorek, 6 listopada 2012

O prostytucji.

O prostytucji w czasie wojny secesyjnej można przeczytać w moim artykuliku opublikowanym na stronie 14. Pułku Piechoty z Luizjany. Zapraszam do lektury. Wszelkie uwagi i komentarze mile widziane.

niedziela, 4 listopada 2012

Drut kolczasty.

W trakcie lektury książki Marka Thompsona "The White War. Life and Death on the Italian Front 1915-1919." , naszły mnie myśli o drucie kolczastym. Niop, wiem jestem dziwny. Czytając jednak o włoskich żołnierzach masakrowanych ogniem karabinów maszynowych przed zasiekami, których nie potrafią, przekroczyć i tłumaczeniach dowódców że to własnie drut kolczasty był przyczyna klęski kolejnego natarcia,  trudno takich przemyśleń nie mieć. 
Drut kolczasty to w sumie późny wynalazek, stworzony w latach 70. XIX stulecia. Ludzie zawsze chcieli trzymać zwierzęta albo innych ludzi tam gdzie chcieli albo kierować gdzie chcieli. W wykorzystaniach militarnych pojawiały się kozły hiszpańskie, abatisy, używano kolczastych roślin, jak żółtnica pomarańczowa. W Afryce takie kolczaste zasieki zwano zaribami.  W czasie wojny secesyjnej federalni wykorzystali druty telegraficzne w fortyfikacjach polowych Knoxville. Wojskowi chyba nawet bardziej od farmerów i hodowców ucieszyli się z wynalazku kolczastego drutu. I tak sobie pomyślałem że gdyby wybrać najbardziej charakterystyczny przedmiot XX wieku byłby to właśnie drut kolczasty. Wiem, wiem tyle cudownych i pięknych rzeczy wymyślono, ale gdyby popatrzeć na masowość zastosowania? Wszystkie wojny. Pierwsza oczywiście najbardziej się kojarzy. Z dzieciństwa mam w pamięci kadr  z komiksu o Richardzie Sorge, sowieckim szpiegu, gdzie bohater wisi na zasiekach.


Nawet w wojskowych piosenkach drut kolczasty musiał się pojawić.



Teraz dodajmy obozy koncentracyjne, łagry, więzienia, granice... Tysiące? Miliony kilometrów kolczastego drutu?
Dla mnie osobiście krajem drutu kolczastego jest Izrael. Swego czasu spędziłem tam dwa tygodnie i wydawało mi się że widzę go wszędzie. Może miał na to wpływ cel mojej wizyty tam, czyli szkolenie o holocauście, mimo to odczuwałem jego wszechobecność. Nie mówię tylko o takich miejscach jak to przejście w murze odgradzającym Izrael od Autonomii Palestyńskiej (po drugiej stronie Betlejem):


Gdzieś w starej Jerozolimie:


Nad Jeziorem Galilejskim:



Na Górze Oliwnej:


Żeby nie było tak całkiem ponuro i na poważnie, to jest jeszcze jeden, w zasadzie jedna, Drut Kolczasty (u nas zwana Żyletą:))


Gdybym chciał tu wrzucić mój ulubiony fragment z tego filmu (zresztą wycięty z wersji kinowej), musiałbym nadać blogowi kategorię "dla dorosłych". Nie potrafię też znaleźć piosenki do filmu grupy "Shampoo" (ktoś jeszcze pamięta te dwie brytyjskie nastolatki?), więc coś innego.




środa, 31 października 2012

Powrót dyń.

Po roku dynie wracają. Ponownie nurzałem się w pogaństwie i czarnej magii, czyli bebechach tego pożytecznego warzywa. Nasi dziadkowie robili to samo, nim jeszcze ktokolwiek u nas słyszał o Halloween i straszyli świecącymi głowami dziewczyny.  Dyń wydrążyłem trzy, ale jedną moja córka podarowała babci:). Dwie siedzą sobie na parapecie, a cienie i blaski świec wesoło skaczą po ścianie.





sobota, 27 października 2012

Migawki z podróży powrotnej. MRU.

Wracając z Giżyna, zatrzymaliśmy się na krótki postój na Międzyrzeckim Rejonie Umocnionym. Jak się okazało moi towarzysze to doświadczeni eksploratorzy i znawcy fortyfikacji i nawet te parę minut powierzchniowego zwiedzania to było coś. 







I tyle, bo jeśli zbyt długo spoglądasz w MRU, MRU wejrzy w Ciebie ;).


wtorek, 23 października 2012

Śladami konfederackiego kawalerzysty.

Jak już wspominałem miniony weekend spędziłem na zbrojnym wypadzie na Północ. Celem było miejsce wiecznego spoczynku tego Pana:


To Heros von Borcke, pruski szlachcic z Pomorza, który walczył w wojnie secesyjnej po stronie Konfederacji. Amerykańska historyk Ella Lonn nazwała go "błędnym rycerzem", znakomity kawalerzysta, podkomendny i przyjaciel generała Stuarta, błyszczał na polach bitew i na salonach konfederackiej stolicy. Nawet kiedy odniesiona rana zmusiła go do porzucenia czynnej służby, pełnił posługi dyplomatyczne na rzec Południa. Po powrocie do Prus, osiadł w rodzinnej posiadłości w Giżynie (dziś województwo zachodniopomorskie). Tam też w rodzinnym mauzoleum został pochowany.  
Maleńki Giżyn jest przez to najbardziej związanym z amerykańską wojną domową miejscem w Europie. 
Nie chciałbym tu dokładnie opisywać wyprawy, gdyż dokładniejsza relacja znajdzie się na  stronie 14. pułku piechoty z Luizjany. Zresztą członkowie tego znakomitego regimentu brali w niej udział, by wraz z miejscowymi pasjonatami (naprawdę niesamowite osoby, rzadko spotyka się ludzi tak zaangażowanych w życie lokalnej społeczności, serdeczne pozdrowienia dla Pana Sołtysa i Pana Jana Obłąka) pomyśleć o przyszłości mauzoleum i wspólnych imprezach secesyjnych.   
Więc tutaj jedynie parę zdjęć i wrażeń.
Podroż, mimo iż daleka, była wielce urokliwa, w sobotni poranek droga do Giżyna wiodła wśród mgieł. Wokół pola i wielobarwne, jesienne lasy. 


Samo mauzoleum von Borcka niestety nie znajduje się w najlepszym stanie. Być może uda się coś z tym zrobić...



Obok budowli znajdują się smutne resztki cmentarza ewangelickiego.


Obecni mieszkańcy Giżyna uczcili pamieć dawnych mieszkańców symboliczną mogiłą na nowej nekropolii. To piękny gest.
Okolica wsi okazała się idealnie nadawać na miejsce pod obozowisko i odtworzenie zmagań wojny secesyjnej.

Wokół nas w powietrzu unosiły się tysiące nici babiego lata.
Zresztą te pola  stały się świadkiem ostrych ćwiczeń z musztry, strzelania (okoliczne lasy zwielokrotniały odgłos wystrzałów, nawet jeden karabin brzmiał jak armata), manewrów i ataków na bagnety (biedne"jankeskie" bele siana). Oj, działo się działo.
Bardzo dziękuję naszym gospodarzom z Giżyna za wspaniałe przyjęcie. Oraz przede wszystkim przyjaciołom z 14. pułku-Smednirowi, Peterowi, Bratu Szaremu i Old Krisowi. Claytonowi za udostepnienie uzbrojenia.

 " We are a band of brothers"


    

niedziela, 21 października 2012

czwartek, 11 października 2012

Trochę zmalowałem.

Dawno nic nie prezentowałem z dziedziny moich wątpliwych osiągnięć malarskich. Parę modeli jednak pomalowałem, więc czemu by nimi nie pomęczyć, tych którzy tu zaglądają (mniej lub bardziej przypadkowo). Na początek Dust


Aliancka średnia maszyna "Cobra". Jak widać cała zielona:) Co fajne jest w tym modelu to że, jak zwykle w Dust, mamy różne warianty. Inna wieżyczka i uzbrojenie, a w tym wypadku jeszcze możliwość zrobienia "czołgu" pływającego. Takiego jak na obrazku. 


Teraz Niemcy. Kadłub to średni "czołg", który już tu kiedyś pokazywałem. Zmieniłem jego uzbrojenie na dwa miotacze płomieni. 


Wspaniały "Wotan". Model w bardziej dynamicznej pozie niż dotychczasowe niemieckie maszyny, inny kształt kadłuba (ma wyższa klasę pancerza) i te potężne działa laserowe. No i jestem zadowolony jak mi wyszedł.
Teraz coś zupełnie innego. Taaata...pierwsza pomalowana figurka z nowego startera 6. odsłony Warhammera 40k. Przywódca bandy kultystów Chaosu. 


To tyle męczenia moimi "maziakami":)

poniedziałek, 8 października 2012

Miało być w kategorii mord i gwałt, ale...

Właśnie drobne ale. Bo nie chodzi mi o pastwienie się nad Johnem Williamem Waterhousem, że wykorzystał męczeństwo Świętej Eulalii, by schlebić niskim instynktom widzów lub swoich. Są i obnażone piersi, i nutka nekrofilii i upodobań ku młodym dziewczętom (męczennica miała 13 lat w chwili śmierci,  o czym po dziś dzień przypomina tyle samo gęsi szwendających się po dziedzińcu  barcelońskiej katedry). Byłbym jak ten szukający źdźbła w oku bliźniego, mi się po prostu ten obraz bardzo podoba.


Po pierwsze jego kompozycja. Mimo ciała na pierwszym planie, jego ułożenie zdaje się kierować uwagę w głąb płótna, gdzie w sumie nie dzieje się nic ciekawego. Znudzeni rzymscy żołnierze, tłumek ludzi. Różnie zachowujących się ludzi.  Niewiasta w bieli wyraźnie rozpacza nad śmiercią dziewczyny. Innych zdaje się bardziej ekscytować śnieg, przed którym się zasłaniają. Wszystko dzieje się w Barcelonie, śnieg to rzadkość. Biały puch został zesłany by zasłonić obnażoną publicznie świętą. Jeden chłopiec wskazuje w niebo. Na śniegowe chmury? Może jednak na coś innego? Wokół ciała Eulalii gromadzą się gołębie. Dziewczynę ukrzyżowano, a potem dobito ciosem topora w głowę. Gdy skonała dusza pod postacią białej gołębicy uleciała ku niebu. Może to wskazuje chłopiec. To druga rzecz w tym płótnie która mi się podoba. Sposób ukazania towarzyszących śmierci świętej znaków. Wszystko jest takie zwyczajne zdało by się, a wszystkiemu można przypisać boskie działanie. 
Jakoś też dzieło Waterhousea wydaje mi się subtelne...nie wrzucam go do kategorii mord i gwałt. 
Choć może po maratonie serialu "Spartakus. Krew i piach", ociekającego krwią, potem i spermą, zmieniła mi się nieco "wrażliwość". 

sobota, 6 października 2012

"American dream" Madonna

Przeglądając ostatnio blogi poświęcone malarstwu trafiłem na dwa obrazy, które z rożnych powodów mnie urzekły. Dziś chciałbym pokazać  pierwszy z nich autorstwa J.C. Leyendeckera. Był on amerykańskim grafikiem komercyjnym, pracował dla czasopism, tworzył reklamy i plakaty. Od lat dwudziestych po czterdzieste. Jego prace są pełne prostej elegancji, patrząc na nie wzdychamy "Ach, Ameryka, cudowne lata dwudzieste, amerykański sen." Wystarczy spojrzeć na parę przykładów
Mnie urzekła ta praca.


Matka tuląca syna, maluch, o loczkach jak aniołek, ściska piłkę. Niewiele kolorów, czernie, biele, czerwienie. Świeczka i gałązka jemioły mogą sugerować czas Bożego Narodzenia. Tyle że aureole nie pozostawiają już żadnej wątpliwości, to Maryja z Jezusem. W współczesnej twórcy stylizacji. Gdyby nie aureole i jeszcze jeden mały szczegół raczej nie powiedzielibyśmy że to Madonna z Dzieciątkiem.  Leyendecker niesamowicie pobawił się z odbiorcą, właśnie tym małym szczegółem dodającym sakralności tej scenie.  Popatrzmy na rękaw Marii. 


Mamy scenę pokłonu Trzech Króli. Widać nawet złoto, kadzidło i mirę. 
Jak mówiłem urzekł mnie ten obrazek, stylizacją, zabawą z widzem oraz spokojem i łagodnością. Zapewne to infantylne odczucia, ale co mi tam :) 
Następny obraz będzie już z kategorii zupełnie innej, podpada pod wcześniejszy wpis "Mord i gwałt". To jednak w następnym odcinku.

wtorek, 2 października 2012

Zagubiona Debora.

Znów trafiłem na niesamowitą wojenną opowieść na kartach książki Richarda Holmesa "Fatal Avenue." Opowieść o zagubionym czołgu, o wdzięcznym imieniu, biblijnej prorokini, Debora. Czołg był "żeński" (uzbrojony w karabiny maszynowe, nie działa) więc imię pasuje. Zniszczony w czasie bitwy pod Cambrai 1917 roku, długie lata przeleżał w ziemi, lecz dzięki pasji pewnego pana został odnaleziony i zidentyfikowany. 

http://gofrance.about.com
 O całej tej niesamowitej sprawie można poczytać na tej stronie. Polecam. 

sobota, 29 września 2012

Moja mowa.

Jest pożytek z programów typu "talent show". Trafić można na taką perełkę.


Mocne, brutalne, industrialne dźwięki (Rammstein:)) cudownie zgrywające się z śląska mową. Mój język, wzgardzony przez Niemców i Polaków, a nawet samych Ślązaków, powoli wraca do łask. I to nie w jarmarczno-wicowej formie, która jest jakimś wynaturzeniem, tylko zwyczajnie jako język codzienności i artystycznego wyrazu. Od zawsze dziwił mnie brak śląskiego w rocku, w metalu (choć próby bywały), tak jak nadal dziwi mnie nie sięganie do bogactwa tradycyjnych pieśni, choćby tych zebranych w XIX stuleciu przez doktora Juliusza Rogera.  
Można, a nawet trzeba Śląsk tak opowiadać.


Tylko po co? Zadałem sobie takie pytanie...Moja śląskość przeżywa pewien kryzys. Mierzi mnie moje własne plemię, które zmieniło się w plemię "kabociorzy". Mierzi mnie polityka mojego państwa, które ma gdzieś moją historię, mój język, mój region. Nie potrafię znieść tych którzy robią ze mnie wroga, separatystę, zakamuflowane opcje. Tych którzy wtrącają się w muzealne wystawy, bo są za niemieckie. Na Boga to Niemcy zmienili ta krainę i tych ludzi. Maszyna parowa zmieniła wiecznie pianych Ślązaków w ludzi pracy. To z gorzałą, a nie Prusakami walczył ksiądz Ficek (wpierany przez króla Prus). Nie potrafię znieść tych którzy jakoby śląskość reprezentują, na rożnym poziomie i miejscach. Felietonistów którzy gnoją wszystkich którzy mają czelność myśleć inaczej i uważają siebie za namaszczonych i namaszczających. Przywódców ugrupowań, zakochanych w własnym głosie, którzy pier... bez sensu i dziwią się że potem używa się ich słów przeciw nim, a naprawdę przeciw wszystkim Ślązakom. Mówią o autonomii i rozsądnym wydawaniu pieniędzy a pozwalają topić miliony w remoncie stadionu. Nauczycielek, które wstydziły się i tępiły śląski, a teraz robią z siebie wyrocznie regionalizmu. 
Te tysiące ludzi deklarujący na spisie swą śląskość, dziesiątki wspaniałych książek i regionalnych projektów to wszystko jest marnowane...straszliwie marnowane.
Masa żółci mi się tu wylewa... cóż taka karma. Uciekłem od śląskich spraw (zresztą inni zajmują się nimi lepiej), wolę dzieje wojny secesyjnej, losy brytyjskich żołnierzy, kolonialne wojny XIX stulecia. Wszystko to co mnie po prostu nie boli, tylko fascynuje. 
Bo u mnie ze Śląskiem jest jak w wierszu Herberta, trawestując jego słowa-Na taka miłość mnie skazali, taką przebodli mnie Ojczyzną.  

...

Pustawo było tu ostatnio. Miniony tydzień poświęciłem na walkę z przeziębieniem. Oczywiście nie na L-4, tylko mężnie (kretyńsko) w pracy. Zaowocowało to na przykład taką sytuacją że gadam, gadam i tracę oddech i czuje że zaraz padnę. No i niestety także tym że nie spędzam tego weekendu w Niepołomicach na imprezie historycznej Pola Chwały. 
Wieczorami, kiedy dom powoli zasypiał, pakowałem się pod kołdrę nafaszerowany lekami i umilałem sobie "kuracje" kolejnymi odcinkami "Spartakusa". 
Zresztą marazm totalny, muszę wsiąść się nieco w garść popisać tu (jest parę przemyśleń), pisać o moich Brytyjczykach, może coś pomalować z figurek, póki jest słoneczko. 
W ostatnim temacie całkowicie mi odpaliło i kupiłem sobie zestaw startowy do nowego Warhammera 40000. Urzekły mnie jednak figurki (co dziwne jeśli chodzi o GW) i będzie to odmiana po Dust. Wreszcie będę mógł użyć innych kolorów niż khaki, szarości i brudne zielenie :)
To wszystko czeka na malowanie...





poniedziałek, 17 września 2012

Eskalada A.D. 1918

Eskalada to najprostszy sposób na dostanie się na mury wrogiej twierdzy, jeśli najprostszy to znaczy że najbardziej ryzykowny i krwawy. Potrzeba tylko drabin i zdeterminowanych żołnierzy żeby na nie się wspięli.  Proste. 
Acha, obrońcy mogą nieco przeszkadzać.
W trakcie lektury kolejnej książki Richarda Holmesa, trafiłem na opis francuskiego miasta Quesnoy. Dokładniej jego wzniesionych przez znakomitego wojskowego architekta Vaubana umocnień. Wśród opisu redut, fos, sztucznych jezior wzmianka o ostatnim oblężeniu w dziejach twierdzy i jej zdobyciu eskaladom w listopadzie 1918 roku.

http://www.nzhistory.net.nz
Tego wyczynu, pasującego raczej do minionych wieków, a nie lat Wielkiej Wojny, dokonali nowozelandzcy żołnierze. 4 listopada "Kiwi" wiedli natarcie na niemieckie pozycje, których częścią było Quesnoy. Dawne mury zgruchotane były ogniem ciężkiej artylerii, trzeba tylko było jeszcze zdobyć miasto za nimi. Po drabinach, przez wyłomy jak dwieście, trzysta lat wcześniej Nowozelandczycy wdarli się na umocnienia i wyzwolili miasto po 4 latach niemieckiej okupacji. Ten wyczyn upamiętnia piękna tablica na fortecznym murze.


Jedna z milionów niesamowitych historii z czasów Wielkiej Wojny.
Dlatego tak kocham historię...nigdy nie przestanie mnie zadziwiać.


wtorek, 11 września 2012

Opowiadanie na nowo.

W sobotę byłem z córka w kinie. Przed uroczym filmem o wróżkach, pojawił się o taki zwiastun:



Czego tu nie ma- Mikołaj (choć bardziej niż święty zalatuje Dziadkiem Mrozem, w oryginale ma nawet rosyjski akcent), Wielkanocny Zając, Wróżka Zębuszka (w wersji łagodnej, a nie tej z Hellboya;)), Piaskowy Dziadek (tu zwany ludkiem). No i Jack (czemu nie Jacek?) Mróz. Ekipa z dziecięcej wyobraźni. Uwspółcześniania i wydziwiania z legendami była już cala masa. Można zapytać po co. Mnie ten zwiastun ucieszył. Lubię jak na nowo próbuje się opowiadać stare historie. Różnie, najczęściej kiepsko, to wychodzi świadczy jednak o jednym. Że świat może się zmieniać, ale pewne sprawy w kulturze będą zawsze trwały.  Mikołaj może machać szablami, ale nadal jest Mikołajem, a Zając Zającem ;). Czuję wtedy że nie rożnie się wiele od tych, którzy przed stuleciami  z otwartymi ustami słuchali bajań przy ogniu, albo wgapiali się w czarno-biały telewizor z którego głośników sączyły się słowa piosenki, o takiej


Autentycznie w oczach stanęły mi teraz łzy przy słuchaniu:). 
Potem jeszcze trafia się na taki zwiastun.


Bo przecież dlaczego Jaś i Małgosia, którzy w młodym wieku uskutecznili spalenie wiedźmy, nie mieli by kontynuować tego procederu? Film zapewne z mojej ulubionej kategorii-tak głupi że aż fajny:).



czwartek, 6 września 2012

Jasna strona ciemnej strony.


Słodka piosenka, słodko-gockiej :) animacji. Szkoda tylko że rzadko jest jasna strona ciemnej strony....
Złapałem jakieś obrzydzenie do pisania, cierpi na tym moja praca nad żołnierzami brytyjskimi. Utknąłem na Durham Light Infantry i ciężko ruszyć dalej. Mimo wszystko chciałbym do końca roku mieć większość materiału zrobionego i spróbować szukać wydawcy. Choć w powodzenie tego raczej wątpię.

poniedziałek, 3 września 2012

Dobra sobota, bo w dobrym towarzystwie.

Jak już wspominałem sobota była dobrym dniem. Ot, w Krakowie postanowiono sobie urządzić Piknik Lotniczy. Przy tej okazji prezentują się też grupy rekonstrukcyjne. 14. pułk piechoty z Luizjany postanowił  pokazać co nieco. To co nieco objęło również moją osobę. Pod wodzą kaprala Smednira dzielna gromadka Południowców (plus jeden Jankes) i przećwiczyła musztrę i grzmiała z karabinów. Nie powiem już jak dobrze się prezentowała :)




Trochę też narozrabialiśmy, bo z masztu w obozie rekonstruktorów zniknął sztandar USA, zastąpiony przez sztandar CSA. Rekonstruktorzy dominowali XX-wieczni. My (przynajmniej w sobotę) byliśmy najstarsi. Ci najwspółcześniejsi bawili się na przykład tak. 


Piknik odbywał się na terenie Muzeum Lotnictw Polskiego, więc była też okazja do pozwiedzania. Jak się okazało kompania i na lotnictwie znała się przednie, zwiedzanie było bardzo konstruktywne. Mnie co oczywiste oczarowały zbiory muzeum z czasów Wielkiej Wojny.





Nieźle abstrakcyjne było paradowanie w XIX-wiecznym mundurze wśród samolotów (na ziemi i w powietrzu, te latające nie przeszkadzały nam jednak w dyskusjach;)) i barwnego (mimo szarej pogody) rodzinnego pikniku. Już nie mówiąc że na twarzy zafundowałem sobie epokowy zarost :). 
Było przednio.