niedziela, 25 listopada 2012

Ostatni z 24. pułku-jeszcze jedno wiktoriańskie męczeństwo.

Kolejna książkowa inspiracja do wpisu. Tym razem czytam dzieło o wojnie brytyjsko-zuluskiej. Pod koniec rozdziału o bitwie pod iSandlwaną, ustęp o ostatnim z brytyjskich żołnierzy z 24. pułku piechoty. Z krwawej klęski jaką inwazyjnym siłą Imperium zgotowali zuluscy wojownicy, wyrwać się mogli jedynie ci którzy mieli konie. Nawet ci nie zawsze mieli szczęście. Najmniejszych szans nie mieli piechurzy 24. Walczyli do końca, starając się utrzymać formacje, krzyżując bagnety z zuluskimi włóczniami. Jeden z nich znalazł schronienie w niewielkiej jaskini w zboczu iSandlwany. Bronił się tam wiele godzin. Ten nieznany piechur dołączył do grona wiktoriańskich bohaterów i męczenników. Tak jego ostatnie chwile widział malarz R.T. Moynan.


Mnie jednak poruszył fragment, który stał się inspiracja tego wpisu, w ksiażce Iana Knighta  "Zulu Raising". Pozwolę sobie go tutaj nieudolnie przetłumaczyć:
"Kilka godzin otoczony twardymi skałami, obolały i zdrętwiały(...)kilka godzin w chłodnym, klaustrofobicznym cieniu, wpatrzony poprzez kamienie w niebo widoczne w wąskim wejściu, wsłuchany w odgłosy triumfujących poniżej Zulusów, strzelający w każdy pojawiający się kształt, ogłuszony każdym z tych strzałów odbijającym się echem w zamkniętej przestrzeni. Być może miał nadzieję że Lord  Chelmsford powróci nim będzie za późno, zapewne przerażała go myśl co będzie kiedy wreszcie skończy się amunicja. Być może, kiedy blisko był już koniec, nie był w stanie myśleć wcale."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz