niedziela, 5 lutego 2012

"Piękno i smutek wojny" Petera Englunda -moja recenzja

http://www.awm.gov.au
Ten młody oficer na zdjęciu to porucznik William Henry Dawkins, Australijczyk. To również jeden z  20 bohaterów książki Petera Englunda  "Piękno i smutek wojny". Englund, szwedzki historyk, jest u nas znany z książek dotyczących  XVII  i XVIII wieku, na mojej półce "Lata wojen", "Niezwyciężony" i "Połtawa". Znakomite pisarstwo historyczne, choć w Polsce zarzucono mu nieznajomość naszej historii, kiedy pisał o Potopie. Być może, jednak jego książki mają potężny walor. Je się czyta i nie chce się kończyć. Macie to czasem, że jesteście ciekawi co dalej, co nowego się dowiecie, ale wiecie że przerzucona kartka przybliża was do końca znakomitej lektury? Ja tak mam z Englundem (i czasem z Perez-Reverte). 
Tym razem sięgnął po temat  I Wojny Światowej. Uczynił to w sposób niezwykły, nie opowiadając o wojnie, nie wprost o niej, lecz o 20 ludziach którzy w tej zawierusze się znaleźli. Kobiety, mężczyźni, żołnierze różnych narodowości i formacji, cywile.  Poprzez ich losy, często opowiadane przez nich samych (autor bazuje na ich pamiętnikach, wspomnieniach) widzimy wojnę.Od jej radosnego przywitania do końca, kiedy walił się stary świat. Wojnę z perspektywy okopu, wojennego okrętu, samolotu gdzieś nad Belgią, szpitala, szkoły w mieście, które dziś nazywa się Piła, jenieckiego obozu, paryskiej kawiarni. 
Towarzyszymy bohaterom prawie na wszystkich frontach, wraz z nimi obserwujemy rzeź Ormian, Żydów w Polsce, rewolucje w Rosji. Nie ma suchych faktów, wyliczeń dat i wydarzeń, jest życie...i śmierć. Englund umiejętnie, czasem z prozaicznych wydarzeń, kreśli niesamowity fresk ludzkich losów, maleńkich, niewidocznych kiedy czytamy, mówimy o takich wydarzeniach jak Wielka Wojna.  
Można powiedzieć, też mi wyczyn autora, zebrał 20 wspomnień i zrobił swoisty kolaż. Można. Nikt jednak nie zrobił tego przednim. z tej książki nie dowiemy się szczegółów o tej wojnie, nie poznamy jej historii , to nie podręcznik, ani praca naukowa (autor jednak wiele informacji przekazuje, również w przypisach). To odpowiedz na pytanie z jednego z wierszy Miroslava Holuba (o którym już kiedyś wspominałem): "a wtedy dawno to też ich bolało?"
Przyczepię się jednak dwóch rzeczy, dotyczących polskiego wydania. Po pierwsze z całym szacunkiem dla tłumaczki, szwedzki łatwym nie jest i jestem pełen podziwy, nie rozumiem jednak paru rzeczy. Dlaczego nie przetłumaczono wiersza "Na polach Flandrii"? W tekście znajdujemy jedynie angielski oryginał, zapewne było tak w szwedzkim oryginale, ale nie każdy czytelnik zna na tyle angielski (zwłaszcza że inne fragmenty poezji tłumaczone bywają). Pojawiają się dziwne sformułowania jak na przykład "siły stowarzyszone". Wiadomo (i z kontekstu wynika) że chodzi o wojska alianckie, ententy,  sprzymierzeńców, sojuszników. Nie spotkałem się dotychczas z takim określeniem na wojska alianckie w polskiej literaturze (choć może to wynikać z mojego niedouczenia). Albo takie zdanie: "Jest niedziela i, jak raz, szabat jest respektowany." To przy brytyjskim żołnierzu w Afryce. Tak wiem, w języku angielskim słowo "sabbath" jet określeniem niedzieli, jako dnia świętego i wolnego od zajęć. Oto też chodzi w tym zdaniu. U nas chyba jednak się tak nie mówi, szabat zawsze będzie dniem świętym Żydów (no i nie niedzielą) i chyba nikomu nie skojarzy się z chrześcijańską niedzielą. Trzecie przykazanie mówi "Pamiętaj, abyś dzień święty świecił." I jeszcze parę innych drobiazgów, ale i tak za dużo zgredzę, bo tłumaczka się napracowała (szkoda że wydawnictwo nie zatrudniło konsultanta historycznego).
Druga moja "przyczepka". Dostajemy książkę pięknie wydaną, twarda oprawa, gruby papier. Płacimy za nią okładkowe 69,90. Dużo...W pierwszym momencie chciałem kupić angielska wersję na Amazonie, cena jednak podobna. Tyle że, za jakiś czas wyjdzie angielskie wydanie w miękkiej oprawie i będzie tańsze od polskiego. My takiej możliwości nie dostaniemy, tylko na "twardo" i drogo. Co ciekawe za tłumaczenie książki zapłaciła  Szwedzka Rada Sztuk.
Jeśli chcecie poznać losy oficera z zdjęcia sięgnijcie po prace Englunda. Warto.
P.S.
Jeśli kiedykolwiek trafię na półwysep Gallipoli, wezmę ze sobą egzemplarz tej książki. Zamiast kwiatów, znicza i położę go na pewnym grobie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz