czwartek, 19 lipca 2012

Indyjscy dusiciele-parę przemyśleń nad zbrodnią.


Jestem w  zasadzie świeżo po lekturze książki Mike Dasha "Thug. The True Story of Indias Murderous Religion." Nie chce tutaj recenzować tej świetnej pracy, przedstawiającej dzieje i upadek Thugów, grup dusicieli, którzy zabijali i grabili podróżnych na gościńcach Indii przez długie dziesięciolecia.  Sama historia jest niesamowita, od początków tej profesji do krucjaty podjętej przeciw nim przez urzędnika Kompanii Wschodnio Indyjskiej, Williama Sleemana. Krucjaty zakończonej całkowitym wytępieniem zbrodniczych grup. W czasie lektury naszło mnie jednak kilka, dość przerażających przemyśleń. 


Po pierwsze nad banalnością zbrodni. Thugowie działali w grupach, ruszali z swych wiosek na często wielomiesięczne wyprawy, wielu z nich "dziedziczyło" profesję po ojcu, dziadku. Wychodzili z domu, żegnali się z żoną, dziećmi, "Pa kochani, tatuś jedzie do pracy" Będzie brać udział w mordowaniu ludzi. Dla pieniędzy. Sami dusiciele tak to widzieli, praca jak każda inna. Grupy bywały liczne, więc po podziele nie było kroci (najwięcej zarabiał dowódca grupy, duża cześć łupów szła na "ochronę", działki za milczenie i krycie dla naczelników wsi czy lokalnych możnowładców). Ot starczało na jakie takie życie. Taki wybrali sobie fach (lub z rodziny o takich tradycjach pochodzili), który uważali za szlachetny, w przeciwieństwie od zwykłych złodziei i bandytów . Może też dlatego, Sleeman, na drobnych przesłankach (dusiciele mieli pewne zwyczaje, związane z kilofem, którym kopali grób ofiar, omenami, pewne kategorie osób których nie powinno się zabijać, co jednak czyniono, mordując kobiety i dzieci) przypisał im udział w zbrodniczym kulcie bogini Kalii. Łatwiej było mu przypisać przesłanki religijne (zwłaszcza przy nieznajomości hinduizmu i silnej religijności chrześcijańskiej) i to mimo tego że wśród dusicieli byli też muzułmanie, niż przyjęcie że to taka praca. Ten mit o zbrodniczym kulcie zadomowił się dobrze i przeniknął do literatury, czy filmu. Choćby do Indiany Jonesa (tu fantazja twórców poszła na maksa).


Druga rzecz to perfidia zbrodniarzy. Wędrowali po traktach udając podróżnych, ładnie ubrani, czesto podając się za urzędników czy policjantów, z śpiewem, instrumentami. Ot wesoła gromadka wędrowców, trzymająca się razem, dla bezpieczeństwa i wygody. Zwiadowcy wyszukiwali ofiar. Gdy znaleziono kogoś godnego uwagi, ot  rodzinę z młoda córką w drodze na jej ślub, czy wracających do domu żołnierzy, starano się dołączyć do nich.  Mili, sympatyczni ludzie, na stanowiskach, zapraszają do swej kompani-dla bezpieczeństwa. Czasem trzeba było kombinować, kilka razy podchodzić. Gdy się udało, wędrowano z ofiarami, jedzona razem, bawiono, zdobywało zaufanie i sympatie. Czasem tygodniami. Potem w odpowiednim momencie zabijano. Dusząc jak na ilustracji, lecz nie tylko. Ginęli mężczyźni, kobiety, dzieci. Ciała kaleczono i ukrywano. Wędrowcy po prostu się rozpływali. Bywało że dusiciele zabierali dzieci swych ofiar i je wychowywali. Bywało że na dusicieli. Taka praca, taki fach. Zarabiać trzeba. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz